Początek listopada nierozerwalnie wiążę się z czasem zadumy i wspomnień. Wtedy odwiedzamy groby i miejsca związane z najbliższymi, rodziną, przyjaciółmi, którzy odeszli z ziemskiego łez padołu. Tak było niemal od zawsze. U Słowian dziady, teraz dzień Wszystkich Świętych. Są jednak takie miejsca, które z wielu powodów pozostają zapomniane lub są pomijane, choć zdecydowanie na to nie zasługują. Rok temu wraz z Jerzym udaliśmy się w ,,Zaduszny trip” o czym więcej TUTAJ. Tegoroczne święto związane z tymi, którzy odeszli postanowiliśmy spędzić, choć częściowo po tej stronie Księstwa, które aktualnie znajduje się w Republice Czeskiej. Tam też niestety są miejsca zapomniane i takie, o których ktoś sobie przypomni tylko wtedy, gdy przypada okrągła rocznica tragedii i można poprężyć pierś przed reporterami.
Wpierw udaliśmy się do Karwiny, na cmentarz w dzielnicy Kopalnie/Doly znajdujący się nieopodal kościoła św. Piotra z Alkantary. Cmentarz w Starej Karwinie jak czasami jest nazywany pełny jest pochówków z czasów, gdy Śląsk Cieszyński nie był podzielony granicą, a ludzie nie dzielili się na Polaków, Czechów, czy Austriaków, tylko po prostu byli stela. Na nagrobkach bez trudu można znaleźć nazwiska brzmiące swojsko. W rogu cmentarza znajduje się nieco zapomniany kamień pokryty z dwóch stron tablicami z nazwiskami. To pomnik mający upamiętnić największą tragedię górniczą w historii wydobycia węgla na Śląsku Cieszyńskim. Nad ranem 15 czerwca 1894 roku wysłano telegram do rządu krajowego w Opavie o treści „Dzisiejszej nocy doszło do eksplozji w kopalniach hrabiego Larischa w Karwinie. Jeden inżynier, jeden szychmistrz, dwóch dozorców, dwóch nadgórników i około stu pięćdziesięciu górników nie żyje. Kopalnie palą się, wentylatory są zniszczone, dlatego nie można wydobyć martwych ciał”. Katastrofa swymi rozmiarami przeraziła wszystkich. Do wybuchu doszło w czwartek 14 czerwca jednak dokładna liczba ofiar znana była dopiero w sobotę, w dniu wypłaty kiedy to po swe pieniądze nie zgłosiło się 235(!) górników z tego w kopalni „Franciszka” 179 osób, w kopalni „Jan-Karol” pięćdziesiąt, a na szybie „Głębokim” osiemnaście. Przyczyną tragedii był brak odpowiedniej wentylacji oraz brak zachowania podstawowych zasad bezpieczeństwa. Były to czasy gdzie nikt nie myślał o czymś takim jak BHP. Pracowało się na zasadach przekazanych przez starszych w fachu. Nie istniała także żadna jednostka wyspecjalizowana w ratownictwie górniczym. Na bokach kamiennego obelisku widnieje dziś 235 nazwisk, część z nich, by uniknąć pomyłki wynikającej z nazywania synów tym samym imieniem co ojciec, oznaczono dodatkowo numerami.
Tuż obok znajduje się jeszcze jeden grób związany z tą tragedią. Pochowany tutaj inż. Celestyn Racek nie bacząc na własne zdrowie ruszył z pomocą górnikom znajdującym się w rejonie katastrofy. Tak jak pisałem wyżej, nie istniała wtedy jeszcze służba ratownictwa górniczego. Urodzony w Wieliczce inżynier przywędrował do Karwiny, jak wiele innych osób, za pracą w tutejszych kopalniach. Nie sądził z pewnością, że jego życie zakończy się w ten sposób. Jego ostatnie chwile opisano w taki sposób „Dnia 14 czerwca 1894 r. około godz. 10 w nocy usłyszano okropne przerażające grzmoty podziemne i w tej chwili wpadł do mieszkania Racka robotnik z oznajmieniem, że w kopalni nastąpił wybuch gazów piorunujących. Bez chwili wahania zrywa się ten starszy przyjaciel pracującej drużyny roboczej, aby pospieszyć w płonące ogniem i zniszczeniem podziemia i nieść pomoc nieszczęśliwym. Napróżno zaklinają go biedne siostry-sieroty, aby się nie narażał na oczywistą i niewątpliwą zgubę, ale on na nic nie zważa, a na myśli ma to jedynie, że tam giną jego bracia. Ze sztygarem Flamem i kilku robotnikami podążył do szybu t. zw. ‘Tiefbau’, uwiadomić w odległych i głębokich miejscach pracujących górników o grożącem im niebezpieczeństwie i wskazać im drogi ucieczki i ocalenia. I rzeczywiście powiodło mu się ocalić kilkudziesięciu robotników, ale ś. p. Celestyn na tem nie poprzestał, zapragnął on podać pomocną rękę i innym nieszczęśliwym i mimo próźb i zaklęć uciekających robotników, aby ratował swe życie, podążył do szybu Franciszka, gdzie właśnie nastąpił wybuch. Serce jego przejęte było błogą nadzieją, że znowu zdoła kilka ofiar wyrwać straszliwej śmierci, wtem nastąpiła powtórna eksplozya i przerwała nić szlachetnego żywota.” W 2005 roku ktoś nie uszanował spokoju zmarłego i grób okradł, o czym w bardzo dobitny sposób informuje napis na nagrobku.
Uwagę przykuwa także znajdujący się po sąsiedzku masywny czarny krzyż. To kolejne miejsce upamiętniające górniczą tragedię, która wydarzyła się rok później. Co ciekawe poza 34 nazwiskami na płycie znajduję napis w dwóch językach niemieckim i polskim, czeskiego brak.
Po wizycie na cmentarzu przespacerowaliśmy się do pobliskiego kościoła. Nie jest to jednak całkiem zwykła świątynia. Już z daleka widać, że coś tutaj nie gra. Podchodząc nieco bliżej widać, że kościół ten jest po prostu krzywy i to bardzo. Wybudowana w XVIII wieku przez Larischów świątynia nie od razu była przechylona. Taki stan rzeczy jest wynikiem intensywnej eksploatacji górniczej tego rejonu. Aktualnie kościół odchylony jest od pionu o 6,8°, a dodatkowo teren ten obniżył się o 34 metry! Aż trudno uwierzyć w to, że kiedyś budowla ta stała na lekkim wzniesieniu. Kościół przetrwał do dziś, między innymi dzięki decyzji o skróceniu wieży, która mogła się przechylić i pociągnąć resztę konstrukcji do poziomu gruntu. Odnowiony w 1995 roku stanowi dziś najbardziej pochyłą budowlę sakralną w Czechach. To miejsce odwiedziliśmy już w lutym 2020 roku jednak tym razem udało nam się skorzystać z okazji i wejść do równie krzywego jak ściany zewnętrzne wnętrza.
Dziwne to wrażenie siedzieć pod sporym kątem na ławce, gdzie tylko miękkie wyścielenie siedziska chroni wiernego przed zsunięciem się. Głowa także musi być niemal cały czas przechylona, by móc widzieć niepochylonego księdza.
Jeszcze chwilę spędziliśmy na parkingu wsłuchując się w rozmowę starszych ludzi, mówiących w charakterystyczny dla tego rejonu sposób mieszając czeski i polski. Uwielbiam wsłuchiwać się w tą mieszaninę świadczącą tak bardzo o skomplikowanej historii. Następnie udaliśmy się na znajdujący się niecałe 2 kilometry dalej cmentarz ewangelicki. Powstała w 1903 roku nekropolia znajdowała się na ziemiach podarowanych przez Józefa Krainę wraz z jego żoną Ewą. Trzy lata później powstała kaplica z niewielką drewnianą wieżyczką. Cmentarz z upływem lat rozrastał się i służył wiernym z Karwiny oraz Solca. Na skutek szkód górniczych opuszczono jednak to miejsce. W latach 60 – tych oficjalnie zamknięto cmentarz, a groby miały zostać przeniesione w inne miejsca, jednak nie wszyscy opiekunowie się na to zgodzili. Nekropolia zarastała, wieża kaplicy zawaliła się, a całość zdziczała. Kilka lat temu miejsce to zaczęto przywracać do ,,cywilizowanej” formy. Część nagrobków wyremontowano, a cały cmentarz wykarczowano. Dziś nekropolia robi niespotykane wrażenie. Na wpół opuszczone miejsce z zawaloną kaplicą po środku.
Krótki spacer przekonał nas, że podobnie jak w Karwinie leżą tutaj głównie stelacy. Polskie nazwiska przekształcone na czeską modłę to norma, a najbardziej jaskrawym przykładem niech będzie napis na grobie Państwa Chrząszcz. O ile nazwisko przy imieniu Józef pozostało niezmienione z polskimi rz, ą, sz, cz to już Pani Katarzyna była podpisana częściowo po czesku- Chrząszczova. Znajduje się tutaj także grób fundatora ziemi pod cmentarz, gdzie tablica informacyjna pokazuje również jak wyglądała kaplica jeszcze w latach 70 – tych
Tutaj także znaleźć można miejsce zawiązane z tragiczną historią górnictwa w zagłębiu karwińskim. Po lewej stronie od kaplicy znajduje sie wspólny grób trzech górników wyznania ewangelickiego, którzy zginęli w katastrofie z 1924 roku, kiedy to wybuch metanu zniszczył nie tylko wyrobisko, ale także cześć budynków znajdujących się na powierzchni. Dziś już nieczytelny napis brzmiał:
,,Ofiarom Katastrofy dnia 12 kwietnia 1924 na szybie Gabryeli w dowód pamięci poświęca Towarzystwo Górniczo – Hutnicze
Karol Dziadek 7.6.1893, murarz dołowy, żonaty, 1 dziecko
Adolf Badura 30.11.1892, górnik, żonaty, 3 dzieci
Henryk Tyrlik 13.9.1889, górnik, żonaty, 2 dzieci”
Ciut dalej znajdują się kolejne nagrobki poświęcone górnikom.
Miejsce to powoli powraca do świadomości ludzi. Część odwiedza swoich przodków, cześć traktuje to miejsce jako niecodzienną atrakcję turystyczną. Dla tej drugiej grupy przygotowano swego rodzaju księgę pamiątkową oraz pieczątkę, którą można wbić do swego dziennika podróży. wszystko ukryte w skrzynce pocztowej. Świetny pomysł, by mieć jakąkolwiek pamiątkę z tego niecodziennego miejsca.
Spacerem pomiędzy nagrobkami, których część jest odnowiona, część leży w bezładzie, a niektóre groby zostały całkowicie rozebrane, doszliśmy do auta i udaliśmy się w dalszą podróż. Kolejnym punktem dzisiejszej peregrynacji była Stonawa. Tutaj także nasze kroki skierowaliśmy na cmentarz. Tym razem nie bardzo stary, nie jest też opuszczony, jednak znajduje się tutaj miejsce szczególne, miejsce, o którym Czesi najchętniej by nie mówili i puścili w zapomnienie. To tutaj 12 stycznia 1919 roku podczas najazdu Czechosłowackiego na Polskę doszło do zbrodni. Wbrew wszelkim konwencją i poczuciu honoru, czeskie ,,wojsko” zamordowało 20 jeńców polskich. Część rozstrzelano, a część zakłuto bagnetami. Agresja czechosłowacka na Zaolzie od samego początku dała się poznać jako zdradziecka interwencja. Nie wypowiedziano oficjalnie wojny, podszywano się pod żołnierzy francuskich i brytyjskich, dokonywano prześladowań. To co stało się w Stonawie jest jednak najbardziej bestialskim przykładem prowadzenia wojny przez Czechów. Mord ten oczywiście próbowano ukryć, jednak nie pozwoliła na to postawa miejscowego proboszcza ks. Franciszka Krzystka, który całe zajście udokumentował. Zrobiono także fotografie pomordowanych (nie będę ich tutaj wrzucał. Dostępne są m.in. TUTAJ). Żołnierze Ci nie pochodzili z cieszyńskiego i należeli do 12 wadowickiego pułku piechoty. Wojsko złożone z cieszynioków w tym czasie zaangażowane było we wojnę na wschodzie. Po zakończeniu konfliktu i podziale Śląska Cieszyńskiego sprawę zbrodni w Stonawie cenzurowano. Po przejęciu Zaolzia przez Polskę w 1938 roku zorganizowano uroczyste obchody ku czci poległych, w których udział wziął wojewoda śląski Michał Grażyński. Później po zawierusze II Wojny światowej Czesi znów próbowali wymazać tą plamę w swej historii. Tablica, która zawierała nazwiska pomordowanych była niekompletna, a część nazwisk przeinaczono, nie informowała ona także o mordzie, a o poległych w walce żołnierzach. Dopiero w 2018 roku, po renowacji miejsca pochówku tablica zawiera poprawne dane. Dziś to miejsce jest zadbane choć znajduje się przy płocie nieco zasłonięte, tak żeby nie sprawiać problemu miejscowym czeskim dygnitarzom.
W drodze do domu wstąpiliśmy jeszcze na „Żwirkowisko” w Cierlicku. To miejsce odwiedzaliśmy z Jerzym rok temu i opisaliśmy TUTAJ. Miejsce ,,Startu do wieczności” na szczęście jest zadbane, nawet kwiaty złożone w rocznicę tragedii jeszcze się trzymały.
Przejazd po czeskiej części Księstwa po raz kolejny pokazał, że jest sporo miejsc, które trzeba ocalić od zapomnienia. To tam leżą pochowani nasi przodkowie, którzy na tej ziemi żyli i dla niej pracowali. W niemal każdej miejscowości na cmentarzach znaleźć możemy pochówki ludzi, dzięki którym Śląsk Cieszyński jest taki a nie inny, ale to już na zupełnie inną historię i trip.
2 odpowiedzi na “Zaduszny Trip edycja 2021”
[…] naszej tripowej rodziny od 2020 roku jest Zaduszny Trip. Kolejne edycje możecie poczytać TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ. Zatem zbliżający się czas zadumy nad upływem czasu oznaczał trip po nekropoliach. […]
[…] kopalniane. Na przeciwnym brzegu stał tzw. krzywy kościół, o którym nieco więcej pisaliśmy TUTAJ Udaliśmy się na spacer. Zapowiadało się niewinnie. Droga leśna na końcu, której mieliśmy […]