Kategorie
Tripy po Księstwie

Był tam gród była i Olza

W tym tygodniu wpisu miało nie być z powodu przerwy technicznej na remont naszego mieszkania. Jednak przyszła sobota i mistrz tynkarski zakończył pracę wcześniej niż planowaliśmy. To oznaczało, że musimy wyrwać się na trip. Pierworodna latorośl cieszy się weekendem z nieco starszym pokoleniem, tak by nie musieć urzędować w jedynym pokoju urządzonym aktualnie jak cygański tabor, więc mieliśmy wolną rękę jeżeli chodzi o wybór miejsca. Pojawiło się kilka szybkich propozycji, ale jedna zdawała się bardziej ciekawa od innych. Nie było czasu na rozbudowany risercz. Kilka sformułowań zadecydowało: Wioska z grodem, a nawet dwoma, wijąca się rzeka i czeska knajpa. Brzmiało jak trip idealny!

Miejscowość do jakiej się udaliśmy zwie się Hradek, czy też po polsku Gródek. Sama nazwa zdradza czego można się tam spodziewać. Mijając kolejne domki szukaliśmy ów gródka. Po chwili punkt na mapie GPS pokazał nam, że znajdujemy się tuż obok naszej destynacji. Oczy jednak widziały tylko kawałek zaoranego pola i leciutkie wyniesienie pokryte lasem. Cóż, przyzwyczajeni, że często do czasów dzisiejszych z grodów pozostał dokładnie taki widok zaparkowaliśmy auto przy drodze na skrawku trawnika. W naszych głowach świtała już myśl o krótkim spacerze po polu świeżo nawiezionym końskim obornikiem i powrót do domu przez czeską knajpkę. Jak bardzo się pomyliliśmy tego opisać się nie da! Kilkuminutowy spacer doprowadził nas na brzeg fosy. Obiektu nie jak zakładaliśmy ledwo widocznego lecz pełnoprawnej, głębokiej na kilka metrów przeszkody.

Przedzierając się przez gęsto rosnące samosiejki jaworów dotarliśmy do ścieżki, która doprowadziła nas do dawnego majdanu gródka. Na środku wybudowano platformę widokową. Było po co! Widok zapierał dech w piersiach. Wspaniałe kolorowe liście przykrywały nieco zakole Olzy. Zupełnie innej niż w Cieszynie. Rwącej, wijącej się wśród kamiennego koryta. Fikuśne kształty i wyżłobienia w skalnej materii zdradzały miliony lat historii tego miejsca.

Miejsce, w którym się znajdowaliśmy, stanowiło strażnicę na szlaku solnym, a później miedzianym wiodącym ze Śląska i Polski na Górne Węgry, czyli dzisiejszą Słowację. W początkach Księstwa Cieszyńskiego jako samodzielnego bytu, właśnie to miejsce wybrano na budowę małego gródka. Zarządca tego miejsca jak i mieszkańcy mieli przede wszystkim pełnić rolę informatorów księcia w razie ataku na cieszyńską ziemię, zbliżającym się od strony Przełęczy Jabłonkowskiej. Gródek był też schronieniem dla kupców i ich karawan wiozących w stronę Węgier sól z Wieliczki, a wracających z rudami miedzi. Badania archeologiczne pozwoliły na odkrycie śladów hutnictwa żelaza w tym regionie, a podczas budowy jednego z pobliskich domów odkryto miecz krzyżacki, aktualnie wystawiany w muzeum Těšínska. Sytuacja ta trwała do XV wieku, kiedy to najazd węgierski całkowicie zniszczył Gródek i okoliczne wsie. Władcy tych ziem podjęli decyzje o budowie nowego osiedla nieco dalej na północ. Tak powstał Jabłonków, aktualne centrum tego regionu. Hradek/Gródek pozostał małą wioską, w sumie aż do dziś.

Także tutaj dotarli miłośnicy szukania rzeczy, których nie zgubili. Skrzynka geocashowa zgodnie z mapą miała schowana być tuż przy brzegu Olzy. Ruszyliśmy więc po stromym zboczy, który niegdyś bronił dostępu do strażnicy książęcej, w stronę rzeki. Wspaniałe widoki wynagradzały dość ciężką przeprawę. Kaśka próbowała namierzyć upragniony obiekt jednak kolejne podnoszone kamienie, rozgrzebane korzenie drzew nie chciały odkryć skrzyneczki tzw. kesza. Dokładniejsza analiza doprowadziła nas do wniosku, że owy obiekt znajduje się jednak na środku skarpy. Nasza niemalże himalajska wyprawa Kukuczki w ciąży i Wielickiego bez kondycji ruszyła w górę zbocza. Po kilkukrotnym zakładaniu obozu udało się. Kolejny wpis w wirtualnym wyścigu po kesze jest nasz!

Ostatni rzut oka na pozostałości strażnicy i ruszyliśmy w drogę powrotną do auta. Tam czekał na nas już wyraźnie niezadowolony człowiek. Szybkie pytanie, czy to nasze auto uruchomiło monolog o tym, ze powinniśmy spytać, czy tutaj można stanąć, że jak każdy by tutaj stawał to byłoby rozjeżdżone itd. Mówiąc to jednak gospodarz pola nie miał w głosie chęci mordu, a raczej zaznaczenia, że on tutaj jest ważny i że trzeba rozmawiać, pytać. Szybkie przeprosiny z naszej strony załagodziły całą sytuację, a całkowicie rozluźniło atmosferę pytanie ,,Fan Oceláři?” ze wskazaniem palcem na nalepkę widniejącą na klapie naszego auta. Jednak warto czasami pokazać z kim się sympatyzuje. Cała sytuacja może nie należała do najmilszych, ale miała także dla nas drugie dno, gdyż całość rozmowy odbyła się w gwarze ludzi stela. To nie był czeski, ani polski, to był nasz język. W miejscowości Gródek zamieszkuje największa polska mniejszość w całej Republice Czeskiej. Zgodnie ze spisem z 2011 roku aż 35% ludzi deklarowało polską narodowość. Jeśli jednak zadać pytanie nieco inaczej i sformułować je nie: Jakiej jesteś narodowości? tylko: Skąd żeś je? myślę że ponad 80% odpowie tu: Stela.

Słońce zdawało się już nieubłaganie zniżać, a my mieliśmy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia. Niecały kilometr dalej wzdłuż rzeki znajdować się miał jeszcze jeden gródek. Szybko przemieściliśmy się we wskazane miejsce jednak pozostałości drugiej strażnicy, dziś są już niemal niewidoczne. Brak zabudowań grodowych wynagrodził za to widok rzeki Olzy, która w tym miejscu wygląda tak jakby stwierdziła, że pokaże na co ją stać. Z jednej strony szerokie kaskady wyrzeźbione w miejscowym fliszu karpackim, z drugiej zaś ostaniec skalny. To na jego szczycie, zgodnie z legendą, miała znajdować się siedziba Bełka. Miał to być rycerz, który zarządzał miejscowym gródkiem. Zszedł jednak na złą drogę i począł łupić przejeżdżających kupców. Daleko mu było do Janosika i cały majątek chował dla siebie i swych kompanów, zamiast podzielić się z biednymi. Może, gdyby tak postąpił, nie zostałby przeklęty przez z jednego z napadniętych. Ów klątwa tak ciążyła Bełce, że doprowadzić go miła do szaleństwa, a następnie śmierci w wyniku skoku do Olzy. Siedzibą oraz miejscem śmierci miała być widoczna do dziś skała.

Tuż obok znajduje się pensjonacik i oczywiście czeska gospódka ,,Belko”. Postanowiliśmy skorzystać i uzupełnić płyny. Na zewnątrz siedziały dwie starsze panie, a przy innym stoliku trzech znajomych wyglądających na miejscowych, którzy wpadli przedyskutować wydarzenia minionego tygodnia. Bez wahania weszliśmy do środka, by zamówić napoje i tutaj jakby czas nagle zwolnił. W naszych głowach widzieliśmy sceny jak z westernu, gdy nieznajomy wchodzi do baru. Na naszych postaciach w ciągu chwili spoczął wzrok pięciu facetów siedzących w barze. Ich oczy zdały się mówić ,,Nie wiesz, że tutaj się nie wchodzi?”. Ja myślałem, że po prostu pomyliłem drzwi i wszedłem do jakiejś zarezerwowanej sali. Z osłupienia wyrwał nas ajent z szybkim pytaniem ,,co chcete?”. Zamówiliśmy napoje i w oczekiwaniu zauważyłem, że motywem przewodnim ów zebrania są wyniki wyborów podawane właśnie w telewizji. Uzupełnianie płynów umilał nam wspaniały widok, szum rzeki oraz kot, który upodobał sobie dyskusje przy wspólnym stole. Kolejne wizyty w barze także przebiegały już w znormalizowanej atmosferze. Ajent już wiedział, że chcemy zakupić piwo, a nie szukamy darmowych atrakcji, miejscowi także zdali się zaakceptować fakt, że co jakiś czas dziwny przybysz zasłania na chwilę kolorowe słupki ukazujące poparcie dla poszczególnych partii.

Trip do Gródka/Hradka okazał się niesamowicie inspirującym. Mimo braku rozpoznania udało się odnaleźć świetne miejsce. Jeszcze sporo zostało do zobaczenia i tylko zachodzące słońce powstrzymywało nas przed odkrywaniem kolejnych miejsc w okolicy. Zostawimy sobie to na zupełnie inną historię i trip.

W odpowiedzi na “Był tam gród była i Olza”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *