Kategorie
Tripy po Księstwie

W poszukiwaniu Św. Mikołaja

Dziś 6 grudnia no to wiadomo z samego rana wszyscy szukaliśmy prezentów, co to ma św. Mikołaj przynieść przez komin wprost do mieszkania. No u nas się musi bardziej natrudzić, bo od kiedy mamy podłączenie do centralnego ogrzewania to tylko szyb wentylacyjny został do pokryjomego podrzucania prezentów, ale taki problem to nie problem dla świętego, bo rzeczywiście prezenty dla każdego się znalazły. Jako ludzie wychowani na, mam nadzieje, w miarę kulturalnych i porządnych postanowiliśmy Panu Świętemu podziękować. Najpierw jednak trzeba było go znaleźć!

Oczywiście od razu doszliśmy do konsensusu, że nie mamy zamiaru szukać „Imperialistycznego wytworu zachodniej wyobraźni i coca coli”, jak zwykł mawiać mój serdeczny przyjaciel, na setki ludzi przybranych w czerwone kubraczki w okresie świątecznym. My szukaliśmy tego Pana co żył na przełomie III i IV wieku w dzisiejszej Turcji. Wydaje się to zadanie niemożliwe, ale skoro prezenty przyniósł to jakoś daleko uciec nie mógł. W ogóle postać tego świętego jest całkiem ciekawa. Zwłaszcza już po jego śmierci. Bo to, że był biskupem Miry i rozdawał prezenty ubogim, to chyba każdy gdzieś tam słyszał, ale że po śmierci za bardzo spokoju nie miał to już mniej znany fakt. Otóż jak Pan biskup odszedł do wieczności, no to go normalnie pochowano w Mirze. W międzyczasie stał się postacią dość mocno popularną za sprawą cudów, które za jego wstawiennictwem miały się dokonać. No taki ówczesny celebryta z górnej półki. Pewnie do dziś jego doczesne szczątki czekałby na sąd ostateczny w Turcji, gdyby nie dość burzliwa historia tamtego rejonu w XI wieku. Jak zwykle kilka zbiegów okoliczności sprawiło, że nie dali św. Mikołajowi spokoju po śmierci. Pierw Mirę zdobyli muzułmanie, którzy raczej średnim respektem darzyli miejsca święte dla chrześcijan i większość takich w przypływie emocji spalili. Sytuacja niby beznadziejna, ale oczywiście zawsze są tacy, którzy interes zwęszą wszędzie. W tej roli wystąpili Włosi, a dokładniej kupcy z miejscowości Bari. Mianowicie uznali oni, że zawsze warto mieć świętego u siebie. Bo to i pielgrzymki przyjdą, i knajpy zarobią, i trochę kiczowatych pamiątek się sprzeda. W tej kwestii nic się w sumie nie zmieniło od tysiąca lat. Dodatkowo św. Mikołaj to taka ówczesna pierwsza liga świętych więc gra warta świeczki była. Na podobny pomysł wpadli zarówno mieszkańcy Bari jak i Wenecji. Pierwszy wyścig, w 1087 roku, po ciało wygrali Baryjczycy, którzy oczywiście z pomocą cudownej interwencji pewnie samego zainteresowanego, szczątki przetransportowali do swego miasta na południu dzisiejszych Włoch. Choć część przekazów sugeruje, że na bezczelnego po prostu ciało otoczone czcią zwędzili i cichaczem do domu wracali. Wenecjanie nie dali za wygraną i w 1100 roku jako swego rodzaju pamiątkę po pierwszej wyprawie krzyżowej przywieźli kolejne relikwie św. Mikołaja, tym razem podobno „te prawdziwe”. Tutaj mała ciekawostka, bo o tych drugich relikwiach dowiadujemy się z tzw.  Historii o translacji św. Mikołaja Wielkiego autorstwa Mnicha z Lido, którego Pan Tomasz Jasiński utożsamia z dobrze nam znanym Galem Anonimem. Ostatnie badania wskazują jednak, że obie włoskie ekipy mogły się pomylić i „ocaliły” nie tego umrzyka co chcieli, a sam św. Mikołaj jednak leży dalej spokojnie w Mirze. Tak czy siak spory z różnym natężeniem trwają do dziś, gdzie ów święty spoczywa i kto ma ważniejsze kąski ciała.

No dobra, ale przecież do Bari, ani do Wenecji się nie wybraliśmy chcąc za prezenty dziękować. Chwila tzw. riserczu i już wiedzieliśmy, gdzie możemy Pana Świętego Mikołaja znaleźć. Pierw pojechaliśmy do jednego z niewielu sanktuariów poświęconych tej postaci w Polsce, które posiadają relikwie tegoż świętego, czyli do Pierśćca. Swoją drogą nazwa idealna dla treningu języka polskiego. Nad centrum ujrzeliśmy wieżę kościoła, która zwiastowała, ze jesteśmy na miejscu. Wysiedliśmy z auta i omijając rozstawiające się stragany odpustowe podążyliśmy do wejścia.

Akurat trwała msza, w której nie chcieliśmy przeszkadzać dlatego tylko zaglądnęliśmy do środka, czy nie ma tam naszego ofiarodawcy. Niestety zobaczyliśmy tylko drewnianą figurę przedstawiającą św. Mikołaja, którą tradycyjnie w ten dzień należałoby potrzeć po plecach chustką. Może dziwne nie wiem, nie znam się, ale taki zwyczaj. My jednak mieliśmy inny cel. Przeszliśmy się jeszcze na pobliski stary cmentarz, bo może gdzieś tam odpoczywał po całonocnej harówce z prezentami, ale poza kilkoma całkiem ciekawymi nagrobkami nie znaleźliśmy nic.

Nie zraziło nas to i nasze poszukiwania skierowaliśmy wprost do niedalekiej kapliczki poświęconej biskupowi Miry. Stoi sobie ona samotna na skraju lasu. Dziś o dziwo pusta, nie przystrojona. Niestety nawet obraz św. Mikołaja, który miał być w środku na początku XIX wieku, kiedy to fundowano kapliczkę, także znikł. Samo powstanie kapliczki wiąże się podobno z cudownym uratowaniem kogoś, jednak nie wiadomo kogo i przed czym. Po wnikliwych oględzinach stwierdziliśmy brak poszukiwanego darczyńcy.

Skierowaliśmy się zatem do innej kapliczki św. Mikołaja w naszym Księstwie, to jest do Marklowic Górnych. Trasa w nowoczesnym przyrządzie GPS ustawiona i jedziemy. Jakież było nasze zdziwienie kiedy głos oświadczył, że jesteśmy na miejscu, a kapliczki brak. Uznałem, że pewnie znów coś się pochrzaniło w tym elektronicznym pudełku i musi przecież ów obiekt gdzieś tutaj być. Przecież takiej kapliczki to nie da się za bardzo gwizdnąć i w ogródku postawić. Pokrążyliśmy zatem trochę ale kapliczki jak nie było, tak nie ma. Dopiero po chwili zobaczyłem tylko sam dach i nieco uporządkowane gruzowisko. Szybka kontrola w tzw. internetach i już niestety wiemy, że w sierpniu tego roku podczas burzy drzewo zniszczyło kapliczkę niemal doszczętnie.

Po chwili zadumy uznaliśmy, że jest jeszcze jedno miejsce, gdzie św. Mikołaj może się znajdować. Przejechaliśmy na czeską stronę Księstwa i podążyliśmy do Nydka. Już chwilę później dostrzegliśmy drewniany kościółek z 1576 roku. Otacza go mały cmentarzyk, na który można się dostać przez… drzwi. No tak trochę bardziej zdobne, ale drzwi nie żadna furtka o bramie nie wspominając. Na szczęście wejście na cmentarz było otwarte, choć sam kościół już pozostaje zamknięty. Przez to niestety nie zobaczyliśmy na własne oczy, ale w środku podobno znajduje się napis z początków funkcjonowania świątyni. Mówi się, że w języku czeskim, ale jak dla mnie to do czeskiego to mu daleko. Zresztą spróbujcie sami poczytać fragment: „Letha panie tisicziho pietisteho Sedmdesateho ssesteho poczytagic Tento chram swaty gest zbudowan a wystawen ku czti a chwale gmena pna Boha wssemohuczyho nakladem sauseduw a lidi tegto diediny…”. Kościół ten wybudowali ewangeliccy wierni, którzy dość mieli chodzenia co niedziele do w sumie sporo oddalonej Wędryni. Ja tam im się nie dziwie. Lepiej przez kilka miesięcy pobudować kościół, niż co niedziele zelówki zdzierać i kilka kilometrów, tam a spatki na msze chodzić. Jak to na naszym terenie, miejsce to przechodziło z rąk do rąk dwóch wyznań, by aktualnie znaleźć się pod opieką parafii Rzymskokatolickiej. Podobnie jak w poprzednich miejscach szczegółowo sprawdziliśmy, czy może tutaj spotkamy św. Mikołaja, jednak wszystko wskazywało na to, że tutaj także dzisiaj pusto.

Pozostała nam tylko jeszcze jedna opcja. Najbliższa naszemu miejscu startowemu. Wzgórze Zamkowe w Cieszynie i kaplica zamkowa, nad którą swą jurysdykcję dzieli dwóch patronów: św. Mikołaj oraz św. Wacław. O samej rotundzie pewnie jeszcze będę pisał, bo budynek ten jest niesamowicie ciekawy! Samo patronat św. Mikołaja sugeruje, że powstała za panowania Piastów, gdyż także ich patronem był ów biskup. Powstanie rotundy jak i jej początkowe dzieje są nieco tajemnicze, ale może nowa publikacja mająca pojawić się na przełomie roku nieco rozwieje część z tych tajemnic. Wtedy na pewno poświęcę cały jeden wpis temu obiektowi. Ciut napomknąłem już TUTAJ. Nieco zmęczeni całodziennymi poszukiwaniami obeszliśmy najstarszy zachowany obiekt sakralny w Polsce, który widoczny jest na banknocie dwudziestozłotowym (czy jest ktoś jeszcze, kto o tym nie wie?) i ze smutkiem stwierdziliśmy, że tutaj także św. Mikołaja brak. Trudy wynagrodziły jednak przepiękne widoki na wspaniały Cieszyn.

Nie zniechęcamy się jednak i pewnie za rok znów korzystając z okazji odwiedzin świętego w naszym Księstwie poszukamy go i postaramy się podziękować za prezenty. Niemniej jednak dziś znów zobaczyliśmy sporo ciekawych miejsc związanych z kultem św. Mikołaja, choć nie tylko, ale to już na zupełnie inną historię i trip.

4 odpowiedzi na “W poszukiwaniu Św. Mikołaja”

Po raz kolejny mnie zaskoczyłeś myślałam, że Mikołaj mieszka w Laponii z Rudolfrm Czerwononosym 🎅🎄super miejsca wiedzieliście i czekam na ciąg dalszy 🎅A przy okazji wiedziałam że na 20 zl jest Rotunda 😀

[…] Na próżno szukać można wystawnych gmachów charakterystycznych dla rynków w rozwiniętych miastach. Wraz z wzbogaceniem się mieszkańców czerpiących dochody z wytwórstwa tkanin i sukna najbardziej reprezentacyjne budynki wybudowano poza głównym placem. Zatem ratusz, teatr czy nowy gmach pocztowy stoją dziś poza ustalonym w średniowieczu centrum. Jedynym elementem świadczącym o prestiżu miasta jest widoczna, choć nie dziś 🙁 wieża katedry św. Mikołaja, w sumie tutaj nie zajrzeliśmy podczas naszych niedawnych poszukiwań, o których TUTAJ. […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *