Najczęściej działamy zgodnie z pewnym ustalonym i wypracowanym przez nas planem. Znajdujemy jakąś ciekawostkę, dodajemy szybki risercz oraz najlepiej kilka innych atrakcji w okolicy. Tak rodzą się często nasze tripy. Tym razem było nieco inaczej, bo determinacją naszej podróży nie był ciekawy, historyczny obiekt, czy formacja skalna. Tym co sprawiło, że wyruszyliśmy w trasę był nocleg. Przegrzebując nieskończone strony w internecie oczom Kaśki ukazał się pewien pociąg. Oczywiście nie był to zwykły zestaw kolejowy. W tym można przenocować! I to bez konieczności jednoczesnego przemieszczania się. Decyzja była dość szybka. Naszym celem stała się Stacja Galicja i otaczająca ją Zatorszczyzna (nie mam pojęcia, czy taki termin istnieje, ale mnie się podoba 😉 )
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wykorzystali samej podróży do pozwiedzania mijanych rejonów. Gdy ktoś zobaczy mapę atrakcji tego regionu może czuć się nieco zawiedziony, jednak nie tak wprawni podróżnicy jak my 🙂 Oczywiście jest tutaj słynny na całą Polskę park rozrywki oraz dinopark, lecz tego typu miejsca nas interesują mniej. Nieopodal Zatoru nasze czujne oczy dostrzegły miejscowość o nazwie Gród. Ktoś kto czytał już nasze teksty wie z pewnością, że takiego miejsca nie jesteśmy w stanie ominąć. Ta właśnie wieś stanowiła pierwszy przystanek. Pozostałości grodu nie są może bardzo imponujące, ale zachowały się w stanie co najmniej zadowalającym. Ludzie zasiedlili ten teren i wznieśli fortyfikację około II poł. X wieku i bytowali mniej więcej do najazdu Mongołów w XIII wieku. Pogoda nas nie rozpieszczała, a najmłodszy członek naszej ekipy dość nerwowo przyswajał nowe widoki, zatem do nieco dokładniejszej eksploracji została wysłana Kaśka. Stwierdziła, że grodzisko jest jak najbardziej czytelne w terenie nawet dla laika, a jego usytuowanie nad rzeką Skawą sprawia wrażenie bardzo logicznej decyzji.
Po szybkiej eksploracji grodziska przejechaliśmy jeszcze przez miejscowość dokoła i zauważyliśmy jeszcze jedno grodzisko! Jednak dziś w tym miejscu nie organizowano żadnych starć niestety.
Wyruszyliśmy w dalszą podróż, lecz już po chwili zatrzymaliśmy się po raz kolejny. Tym razem przyczyną naszego postoju był krzyż. Już kilkukrotnie opisywaliśmy tutaj krzyże pokutne jak choćby TUTAJ, TUTAJ czy TUTAJ Ten jednak jest jednym z dwóch w województwie małopolskim, i jednocześnie prawie najdalej wysuniętym tego typu obiektem na wschód. Kamienny krzyż usytuowany jest w Bachowicach, a umieszczony został w miejscu, gdzie około 400 lat temu doszło do morderstwa. Według jednej z legend, kamienny pomnik sam wyrósł na mogile zamordowanego księdza, inni zaś twierdzą, że za postawieniem w tym miejscu tego symbolu stoi legendarny zbójnik, z tych okolic, imieniem Stefan. Miał on napaść na księdza i obrabować go. Jednak wielkość łupów była na tyle niesatysfakcjonująca, że kapłan ten fakt przypłacił życiem. Później jak to w legendach bywa, Stefanowi odwidziało się zbójeckie życie, męczyły go wyrzuty sumienia, to i krzyż wystawił. Prawda pewnie jest jeszcze inna, lecz jaka dokładnie tego się niestety nie dowiemy.
Po tym przystanku udaliśmy się do Nadwiślańskiego Parku Etnograficznego w Wygiełzowie. Oboje uwielbiamy klimat skansenów, ten sposób prezentowania historii i zapach starych desek. Dlatego nie mogliśmy sobie odpuścić wizyty w tym miejscu. Całość mieści się u podnóża zamku Lipowiec, który z powodu remontu był zamknięty. Nie zraziło nas to i udaliśmy się na spacer w przeszłość. Drewniane spichlerze i chaty z wymalowanymi na niebiesko okiennicami, pobudowane wśród drzew sprawiały, że spacer był czystą sielanką. Wśród rozmów doszliśmy do wniosku, że ja w sumie mógłbym urodzić się w okolicach II połowy XIX wieku. Byłbym nauczycielem lub księdzem. Tak mi się wydaje. Poza zabudowaniami wiejskimi zobaczyć tutaj można także dwór i wyposażenie z jakiego korzystała bogatsza warstwa społeczeństwa.
Nasz spacer nieco się przedłużał i zaczęło nam burczeć w brzuchach. Jako, że Zator i okolica znana jest przede wszystkim z hodowli karpi to właśnie dania z tą rybą były naszym celem. Wybraliśmy już wcześniej restauracje, gdzie wiedzieliśmy, że możemy liczyć na dania ze specjalnego menu karpiowego. Na naszych talerzach wylądował karp w wersji klasycznej – smażonej, ale także pierogi z karpiem i kaszą oraz największe zaskoczenie – pizza z karpiem 😮 ! W naszym nieformalnym konkursie na najciekawsze i najlepsze danie z królem wigilijnego stołu (i jak się okazuje nie tylko) zwyciężyły pierogi! Mnie smażony karp denerowował jak zawsze ilością ości, natomiast Kaśka dalej nie jest przekonana do włosko – zatorskiego mariażu.
Po karpiowej uczcie udaliśmy się jeszcze na spacer śladem obowiązkowych atrakcji Zatoru. Kościół pw. św Wojciecha i Jerzego, aktualnie remontowany zamek i fotka pod karpiem na rynku zaliczone 🙂
Intensywny dzień dobiegał końca i przyszedł czas udać się na nocleg. Przejechaliśmy kawałek od Zatoru i naszym oczom ukazał się obraz zaskakujący lub wręcz szokujący. Oto na środku pola, pośród dosłownie niczego stoi kilka wagonów kolejowych. To właśnie tutaj spędzimy noc. Szybka, sprawna rejestracja i już mogliśmy wypoczywać we własnym wagonie, który wyposażony był iście luksusowo niczym najlepsze składy Orient Expresu. Szczerze, początkowo myślałem, że ktoś wystawił na polu atrapę i zbija pieniądze na turystach, jednak tutaj są to prawdziwe, przerobione i doposażone wagony kolejowe, stojące na torach. Tylko lokomotywy brak 🙂 Zdarzyło już mi się spać w wagonach sypialnych, jednak nigdy tak luksusowych. Dodatkową atrakcją była wieczorna kąpiel w jacuzzi. Ciepła woda, chłodny wiatr, widok na kolejowy skład. Ten zestaw, choć wydawać się może bardzo ekstrawagancki, sprawiał wiele satysfakcji. Stacja Galicja? To jest to!
Po śniadaniu, dostarczonym nam wprost pod drzwi naszego wagonu, postanowiliśmy ruszyć dalej. Wcześniej patrzyliśmy na mapę i głowiliśmy się, gdzie by tym razem pojechać. Niestety nie ma tutaj bardzo wielu atrakcji skrojonych dla takich jak my. Ruch turystyczny skupia się tutaj głównie na parku rozrywki itp. Niedaleko jednak znajduje się Oświęcim. Pierwsze skojarzenie… no cóż raczej wiadome. Tym razem podjęliśmy jednak wyzwanie, które sami stworzyliśmy. Zwiedzić Oświęcim z pominięciem obozów i historii Holocaustu. Niemożliwe? Nie dla nas!
Niestety mało kto pamięta, że Oświęcim to stare, piastowskie miasto. Wszyscy kojarzą go jako Auschwitz i traktują jakby przed tym nic tutaj nie było, a Niemcy wybudowali obozy na totalnej pustce. No tak to nie było. Oświęcim był ważnym węzłem kolejowym, o czym dowiedzieliśmy się przy okazji szukania tego czego nie zgubiliśmy, czyli skrytek ze wspaniałej aplikacji Geocashowej.
Później ta sama aplikacja uświadomiła mi coś niezwykłego, bo kto wiedział, że przed II WŚ w Oświęcimiu budowano samochody? I to nie byle jakie. Nazwa auta może była mało finezyjna – „Oświęcim – Praga”, nie był też może hitem sprzedażowym, ale pochwalić się mógł naprawdę luksusowym wyposażeniem i ciekawym gronem użytkowników. Jeździły nim tak wybitne postaci jak śpiewak Jan Kiepura, rajdowy mistrz Polski Jan Ripper, czy malarz Wojciech Kossak. Ten ostatni w liście do żony pisał ,,sprzedałem Cadillaca i kupiłem na warunkach wprost śmiesznych śliczną „Oświęcim- Pragę”, ośmiocylindrową, nowiusieńką, ze wszystkimi szykanami.” Te wprost śmieszne warunki oznaczać mogą to, że Kossak auto kupił na raty, których później nie spłacał 🙂 Dziś fabryka stoi lecz niestety samochodów już nie składa. Jeden z niewielu egzemplarzy można podziwiać w muzeum oświęcimskim.
fot. archiwalne ze zbiorów Muzeum Oświęcimskiego
Należy pamiętać, że Oświęcim to stare, piastowskie miasto. Jak stare to pewnie musi być zamek!? I jest! Tam też się udaliśmy. Dziś po wielu przebudowach może nie sprawia wrażenia niezdobytej twierdzy, jednak respekt dalej da się odczuć. Pierwsze wzmianki pochodzą z XII wieku, gdzie Oświęcim wymieniany jest jako kasztelania co sprawia, że śmiało możemy cofnąć datację grodziska jakie tutaj się znajdowało na co najmniej X wiek. Murowane zabudowania wzgórza nad Sołą powstały w XIII wieku po najeździe mongolskim. Kolejne rozbudowy i przebudowy sprawiły, że zamek prezentuje się tak:
Po obejściu zamku zauważyliśmy, że na skrzyżowaniach w mieście rozstawiani są strażacy oraz policjanci. To zwiastowało jedno – zamknięcie dróg. Chwilę później już wiedzieliśmy, że ulicami centrum pobiegną uczestnicy imprezy biegowej poświęconej pamięci żołnierzy wyklętych. Nasze auto na parkingu zostało pozbawione możliwości wyjazdu. Może to i dobrze bo cała sytuacja zmusiła nas do spaceru po centrum Oświęcimia. Przechadzka i zobaczenie synagogi, rynku i okolicy czasowo zgrała się wręcz idealnie z biegaczami, którzy kończyli swoje zmagania w momencie naszego powrotu do auta.
Tak dobiegł do końca nasz trip. Tak jak widać, czasami sam nocleg może stać się atrakcją i zaprowadzić nas w miejsca nieodkryte i niedoceniane. Zastanawialiśmy się, gdzie jeszcze ludzie prowadzą noclegi. Zaliczyliśmy pociąg może czas na statek lub samolot? Ale to już na zupełnie inną historię i trip.