Jako, że trafił się wony dzień w środku tygodnia wynikający ze święta zwanego „Czech Króli”, czy jakoś tak, to plan mógł być tylko jeden – jedziemy na trip. Pogoda bardzo próbowała nam wybić ten pomysł z głów, racząc nas mgłami, śniegiem, deszczem i Bóg wie czym jeszcze, ale jak Russkie Trip Team coś sobie do łbów wbije to nie ma siły żeby to spatki wybić. Dzisiejsza destynacja podyktowana była poniekąd sukcesem poprzedniego tripu do Żor, o którym TUTAJ. Tak samo przejeżdżaliśmy przez to miasto setki razy i tak samo nie kojarzyliśmy go do tej pory z czymś ciekawym. Ot kolejne miasto w trasie, które mija się po drodze do Katowic. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że tkwiliśmy w błędzie.
Pierw udaliśmy się do centrum. Szybkie parkowanie niemal przy samym rynku i już mogliśmy podziwiać odnowione kamienice centralnego placu miejskiego. Kolędy grane z ratusza, prószący śnieg i stajenka sprawiły, że magia świąt jeszcze raz powróciła, a wszystkiemu przyglądał się patron miasta, jak sama nazwa Mikołowa sugeruje – św. Wojciech. Nieco mnie to zdziwiło, bo przecież jak Mikołów to powinien być św. Mikołaj, no ale ja się nie czepiam. Zresztą to nie ostatnie zaskoczenie w tym mieście.
Kawałek od ścisłego centrum znajduje się najstarszy zachowany do dziś kościół w Mikołowie pod wezwaniem… no właśnie tutaj zaczynają się male komplikacje. Otóż pierwotnie wybudowany został w II poł. XIII wieku i był pod wezwaniem św. Wojciecha, ale w 1861 roku powstał nowy kościół, który także zyskał właśnie tego patrona, natomiast starszy „zdegradowano” do filii. Stan ten trwał dość spory czas, bo prawie 100 lat, co musiało budzić pewne nieporozumienia. Przecież nie trudno sobie wyobrazić sytuację, gdy zapraszamy rodzinę na ślub do kościoła św. Wojciecha w Mikołowie i część rodziny ląduje w nowym budynku, a część w starym. No zamieszanie mogło być niezłe, zwłaszcza jeśli w tym drugim także odbywał się jakiś ślub 🙂 Sytuację rozwiązano w sposób prosty, mianowicie starszemu kościołowi dodano jeszcze jedną patronkę Matkę Boską Śnieżną. Dlatego dziś sytuacja jest banalnie prosta, w przypadku organizacji ślubu w starszym kościele wystarczy na zaproszeniach napisać, że uroczystość odbędzie się w Kościele pw. Św. Wojciecha i Matki Boskiej Śnieżnej w parafii Św. Wojciecha w Mikołowie. Banał prawda?
Zaraz naprzeciwko znajduje się prawdopodobnie najstarszy obiekt w Mikołowie czyli… kupa ziemi. Znaczy dla większości jest to kupa ziemi do tego jeszcze ogrodzona, a tutaj niespodzianka, kolejna 🙂 Jest to pozostałość po gródku stożkowym, czy jak ktoś woli założenie typu Motte. Tak bardziej pisząc po naszemu to chodziło mniej więcej o to, że na takim usypanym stożku budowano wieże mieszkalno- obronną, otaczano ją palisadą i proszę bardzo siedziba kasztelana gotowa. Oczywiście z biegiem czasu powstawały kolejne obiekty, niezbędne do funkcjonowania siedziby możnowładcy. Mikołowski obiekt powstał najprawdopodobniej na początku XIII wieku. Pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą z 1222 roku i mówią o Andrzeju kasztelanie Mikołowa. Także z pewnością możemy datę powstania znacznie przesunąć w tył, bo przecież, by zostać kasztelanią trzeba było trochę wysiłku i czasu. Do dziś zachował się tylko usypany stożek, podczas badań archeologicznych znaleziono sporo ceramiki, grotów oraz inne wyroby metalowe.
Oczywiście nie obyło się dziś bez nowej formy zwiedzania upodobanego sobie przez Kaśkę. Zatem znów zawędrowaliśmy w kilka mniej oczywistych miejsc i udawaliśmy, że wcale nic nie szukamy. tak tylko stoimy zupełnie przypadkiem i przyglądamy się bardzo ciekawemu płotowi na ten przykład 🙂
Chodząc urokliwymi uliczkami Mikołowa natknęliśmy się na kilka budynków z wymalowanymi na ścianach strzałkami. Dla znacznej części przechodniów nic one nie znaczą. Pewnie był tu kiedyś sklep, a strzałki były drogowskazem, albo jakiś chuligan pomazał ścianę. Ja jednak mądrzejszy o doświadczenie, o którym szerzej TUTAJ wiedziałem, że chodzi o LSR czyli schrony przeciwlotnicze i oznaczenie ich. LUFTSCHUTZRAUMACH, bo tak w pięknym języku niemieckim należy rozszyfrowywać ten skrót, to właśnie schrony wyznaczone w piwnicach domów, a strzałki miały kierować zarówno do ich wejść jak i wyjść ewakuacyjnych. Swoją drogą zanim ktoś zakrzyczałby do mnie tą jakże krótką i wdzięczną nazwę, w celu ostrzeżenia przed bombardowaniem, znajdowałbym się pewnie już w znacznym stopniu dekompletacji na pobliskich murach, tak mi się wydaje. W Cieszynie znam tylko jedno takie zachowane miejsce. W Mikołowie jest ich naprawdę sporo i kilka z nich udało się dziś odwiedzić.
Kolejnym punktem naszej wyprawy było odnalezienie słupków granicznych. Tak wiem mam na ich punkcie trochę zjechane, ale no cóż każdy ma jakieś dziwne hobby – prawda? za cel obraliśmy sobie słupki oznaczające granicę powiatów, pochodzące z 20 – lecia międzywojennego. Jeden z nich odnaleźć prosto, ponieważ został przeniesiony pod dzisiejszy budynek USC. Drugi natomiast znajduje się w swoim pierwotnym miejscu, na granicy dwóch niegdysiejszych wsi, aktualnie dzielnic Mikołowa – Paniówki i Paniowy EDIT: Dzięki mojemu znajomemu z Mikołowa piastującemu bardzo odpowiedzialną funkcję w tymże mieście dowiedziałem się o moim przeoczeniu. Mianowicie Paniówki nie tak jak Paniowy, nie są częścią miasta. Za uchybienie najmocniej przepraszam. Czyli jednak ktoś czyta 😀 KONIEC EDITu. To tutaj graniczył ze sobą powiat pszczyński i rybnicki. Takich jeszcze w mojej „kolekcji” nie miałem 🙂
Tutaj nadszedł czas, by opuścić centrum miasta i udać się do dzielnicy Mokre, która okazała się dzisiaj rzeczywiście nad wyraz mokra. Do odwiedzenia tego miejsca zachęciło nas połączenie naszych pasji, mianowicie historii i geologii. Znajdują się tam bowiem wapienniki, czyli piece do wypalania wapna. Zbudowane początkiem XX wieku funkcjonowały przez około 80 lat dostarczając wapno jako nawóz, materiał do bielenia domów, materiał budowlany, czy preparat do pozbywania się zwłok. Znaczy to ostatnie, to tylko kolega opowiadał, ja nic nie wiem, nie słyszałem i w ogóle o co chodzi? Ogólnie nie będę się rozpisywał nad procesem wypalania wapna, bo ani specjalistą nie jestem, ani to jakoś niesamowicie fascynujące nie jest. Także tak pokrótce, żeby uzyskać wapno palone potrzebny nam jest wapień (taka skała), wapiennik (taki piec), opał (taki wongiel na ten przykład) i ludzie którzy ciężkiej roboty się nie boją albo bać się nie mogą. Jak już to wszystko mamy, to od góry wciepujemy ten wapień na zmianę z opałem, do tego pieca, to się tam wszystko pali przez około 24 godziny i tadam, na dole mamy gotowy produkt. W teorii wydaje się banalne, ale robota przy tym jest straszna. Temperatury pieca w okolicach 1000 stopni, wszechobecny pył, spaliny i setki ton wapienia do przerzucenia. Nie zazdroszczę. Taką namiastkę można zobaczyć na filmie poniżej, zrealizowanym własnie na wapiennikach w Mikołowie – Mokre.
Dziś piece stoją już nieużytkowane. Jest ich naprawdę sporo. Do tej pory widywałem pojedyncze sztuki, a tutaj co kawałeczek stoi piec. Cześć z nich ogrodzona i zabezpieczona, a część stoi w polach kryjąc swe tajemnice. Taplając się w błocie po kostki, odwiedziliśmy kilka i do dziś robią niesamowite wrażenie. Nawet udało nam się, no dobra mi się udało, zakopać auto w czyimś polu 🙁 . Jak to czyta właściciel ów posesji to przepraszam za koleiny, moje to te za traktorem po lewej, te po prawej nie wiem czyje.
No to piece są, ale co z tym wapieniem. Otóż nie byłoby sensu budować wapienników gdzieś daleko od źródła tej skały. Zatem jak można było się spodziewać dotarliśmy też na kamieniołom. Dla mnie oczywiście jest to dziura w ziemi z kamieniami, ale Kaśka z miejsca rozpoznała, że są to wapienie warstw gogolińskich, które utworzyły się w triasie dolnym i środkowym (cokolwiek to ma znaczyć:) ). Brnąc przez błoto dotarliśmy do platformy widokowej, z której podziwiać można około 20 metrową ścianę kamieniołomu. To stąd wydobywano surowiec i transportowano wózkami do kolejnych pieców.
Jako, można powiedzieć bonus dzisiejszej wycieczki, odwiedziliśmy jeszcze dzielnice Bujaków. Znajduje się tam krzyż pokutny, to kolejny do ”kolekcji” 🙂 . Ten pochodzi z 1691 roku, a napis wyryty na nim głosi ,,HS 1691 … dnia zmarła panna Katarzyna Kisieleńska”. Była to najprawdopodobniej zakonnica zamordowana w tym miejscu. To już chyba nasz mały zwyczaj, że jeśli w okolicy, którą odwiedzamy, znajdują się słupki graniczne, albo krzyże pokutne to nie możemy sobie odpuścić ich zobaczenia.
Po raz kolejny przekonaliśmy się, że można być w jakiejś miejscowości setki razy ale nie znać jej potencjału. Ciekawe miejsca są wśród nas, a te najciekawsze zazwyczaj mijamy kompletnie bez refleksji. Jeszcze kilka takich miejsc, przez które jeździ się bez refleksji jest, ale to już na zupełnie inna historie i trip.
5 odpowiedzi na “Po bruku i błocie”
Ale fajnie poczytać o moim ukochanym Mikołowie 🙂 Dla sprostowania – św. Wojciech jest patronem parafii, nie miasta
Informacja o patronowaniu całemu miasta pochodzi bezpośrednio z pomnika ów świętego stojącego przy rynku 🙂 Zgodnie z napisem „Św. Wojciech, patron Mikołowa. Spójrz, gdzie nie widzisz nic. Idź, gdzie ci braknie drogi. Słuchaj, gdzie cisza brzmi Bo tam przemawia Bóg. Angelus Silesius A.D. 2013”. Czyli zdania nieco podzielone widzę 🙂 ale to dobrze, lepiej mieć przecież kilku patronów, a nóż któryś wysłucha próśb.
Tekst czyta się bardzo przyjemnie. Miałam wrażenie że nie czytam tylko słucham opowieści
przypadkowo spotkanego turystę który opowiada o moim mieście i okolicznych miejscach z zachwytem.
Ja natomiast stoję i czuję, że purpura wypływa na moje lica, gdyż nie mam zionego pojęcia, że takie miejsca
są pod nosem , ale nic o nich nie wiem.
Dziękuję za ten tekst który napisanych na luzie bez patosu zachęcił mnie do zrobienia czegoś więcej niż południe 🙃
Mikołów miasto o którym nic nie wiedziałam, ale dzięki Wam już wiem .Jak zawsze czekam na ciąg dalszy .Pozdrawiam 😚😚😚
[…] naszego postoju był krzyż. Już kilkukrotnie opisywaliśmy tutaj krzyże pokutne jak choćby TUTAJ, TUTAJ czy TUTAJ Ten jednak jest jednym z dwóch w województwie małopolskim, i jednocześnie […]