Pogoda wciąż jakby zapomina, że w kwietniu już wiosna powinna przeprowadzać ofensywę na wszystkich frontach. Choć temperatura specjalnie nie zachęcała, dla nas nie ma wymówki przed wyruszeniem na kolejny trip. Tym razem we dwójkę, ponieważ dziadkowie Jerzego postanowili przez weekend przejąć na siebie ,,słodki” obowiązek wychowawczy naszej latorośli. Fakt ten wykorzystaliśmy i udaliśmy się w miejsce, gdzie podróżowanie w pełnym składzie mogło przysporzyć nieco problemów, ze względu na ukształtowanie terenu. Po wczorajszej walce z opresyjnym systemem, jak niektórzy nazywają pójście do otwartej restauracji i rozkoszowaniu się kuchnią Italii postanowiliśmy odnaleźć włoskie ślady na naszej ziemi.
Kaj Krym, a właściwie Księstwo Cieszyńskie, a kaj Rzym można pomyśleć. Skąd włoskie ślady właśnie tutaj? Zawsze powtarzam, że nie ma historii, w której Księstwo nie odgrywałoby jakiejkolwiek roli. Zawsze idzie znaleźć pewne analogie lub nawiązania. Nieco ponad sto lat temu, świat zatracił się w tzw. Wielkiej Wojnie i choć działania zbrojne rozgrywały się dość daleko od cieszyńskiej krainy to nawet tutaj pozostawiła po sobie wiele śladów. Od nagrobków żołnierzy z terenów Księstwa rozsianych po całej Europie, po budowle powstałe w tym czasie. Początkowo strony tego bezprecedensowego konfliktu można przedstawić jako drużynę złożoną z Francji, Angli i Rosji oraz obóz Niemiecko – Austro – Węgiersko – Włoski. Mieszkańcy Księstwa z automatu znajdowali się w tej drugiej drużynie. W trakcie działań wojennych doszło jednak do pewnych roszad, o przyczynach, których nie będę się rozpisywał, bo pewnie by mi stron w internetach zabrakło. I Wojna Światowa charakteryzowała się tym, że poza próbami unicestwienia drugiej strony, żołnierze często brali przeciwników w niewolę. W przeciwieństwie do późniejszych konfliktów jeńcy traktowani byli całkiem znośnie. Spora grupa z nich trafiała w miejsca oddalone od działań frontowych i wykorzystywani byli do pracy. W końcu większość mężczyzn zajęta była unikaniem latającego dokoła ołowiu więc na tyłach nie było komu robić przy remontach dróg, czy w kamieniołomach. W pewnym momencie konfliktu Włosi uznali, że zmienią stronę i przejdą do drugiego obozu (nie po raz ostatni 🙂 ) To tutaj pojawia się nasz włoski ślad!
Otóż część z mieszkańców półwyspu apenińskiego po trafieniu do niewoli została przekierowana do prac na terenach nie objętych działaniami wojennymi. Części z nich przyszło pracować w kamieniołomie w Straconce, o czym wspomniałem TUTAJ inni natomiast zostali postawieni przed wyzwaniem, jakim było zabezpieczenie zboczy potoków w Brennej oraz Cisownicy. To tam udaliśmy się tym razem i próbowaliśmy odnaleźć tzw. Schody Taliańskie. Choć nie znaleźliśmy napisu ,,Prodotto da italiani”, zachowana nazwa sugeruje kto był odpowiedzialny za budowę tych obiektów hydrotechnicznych – Italiańce jak pewnie nazywano wówczas przybyszów z dalekich Włoch, którzy znaleźli się po drugiej stronie frontu. Brak początkowego ,,I” w nazwie niestety pozostaje tajemnicą choć według mnie może wynikać to z tego, że pracowali tutaj Swoi i Taliańce 🙂 Wpierw odwiedziliśmy malowniczą Brenną, a dokładniej Hołcynę. Po minięciu malowniczej zapory powstałej w latach sześćdziesiątych, pozostawiliśmy auto na leśnym parkingu i pieszo podążyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Grabówki.
Miejsce do którego zmierzaliśmy niestety nie jest opisane w żadnym lokalnym przewodniku dlatego też jego lokalizacja była dla nas tajemnicą. Dokładnie przyglądaliśmy się zboczom, które poprzecinane wodospadami prowadziły nas w górę Hołcyny. Co jakiś czas mijaliśmy trwające wbrew kalendarzowi połacie śniegu. Oczywiście obowiązkowe lepienie bałwana także miało miejsce.
Po kilkunastominutowym spacerze dojrzeliśmy kamienne spiętrzenia porośnięte mchem. Byliśmy u celu. Starannie poukładane piaskowce do dziś nieco regulują bieg rzeki i zabezpieczają ścieżkę przed zalaniem i osuwiskami. Niestety niewielu ludzi zdaje sobie sprawę jak ciekawa historia stoi za tymi budowlami. Brakuje choćby tabliczki nieformującej licznych turystów, że przechodzą obok obiektów, które mają ponad sto lat! i wybudowane były przez dość egzotycznych budowniczych.
Po tym niemal górskim spacerze przejechaliśmy do Cisownicy, gdzie także pierwszowojenni jeńcy włoscy wznieśli podobne budowle. Tutaj trafić łatwo, choć z drogi nie widać nic szczególnego. Jednak ustawiona tablica informuje, że pod stopami znajdują się unikatowe schody. Trzeba się nieco nagimnastykować, by zobaczyć piętrzące się na ponad 8 metrów skalne bloki. Kilka kocich ruchów 😀 no w moim przypadku Russkich ruchów i mogłem podziwiać dzieło kooperacji cisownicko – włoskiej. Konstrukcja mająca około dwieście metrów kwadratowych do dziś robi całkiem spore wrażenie. W mojej głowie od razu usłyszałem dialog dwóch Włochów:
– Giuseppe szukają ludzi do roboty, mamy robić jakieś schody
– Franczesko Mamma Mia fantastico praca pod dachem, machniemy jakieś bukowe schodki i finito!
– Grande idea, później spagetti, fresco, grappa, penne, AC Milan, Fiat Punto i inne słowa po włosku
(Nie wiem czemu w mej głowie Włosi mówią po polsku, ale to moja głowa więc mogą 🙂 )
Jakież zdziwienie musiało rysować się na twarzach moich zmyślonych bohaterów, gdy dowiedzieli się o jakie schody chodzi 😀
Dzisiejszy trip po raz kolejny utwierdził nas w przekonaniu, że wielka historia jest wokół nas. Często bardzo blisko, trzeba tylko się dobrze rozejrzeć, wsłuchać i oddać dziecko do dziadków 😉 Jest jeszcze wiele miejsc nieco tajemniczych czekających, by je odkryć, ale to już na zupełnie inną historię i trip.
4 odpowiedzi na “Włoskie specjały? Makarony, pizza i… schody!”
Kozacka historyka. Lubię, szanuję i pasi mi takie czytanie 🙂
Dzięki Ci za ten wpis jest merytoryczny i rzeczowy podnosi na duchu i inspiruje. Tak trzymaj!
Prawdziwy z Ciebie talent i mistrz pióra. Z ogromną łatwością przekładasz myśli na słowa a słowa na zdania… trzymaj tak dalej, dbaj i pięlęgnuj swego bloga… Skąd czerpiesz tak ciekawe inspiracje ?
Treść jest klarowna, dobrze zorganizowana i pełna przydatnych wskazówek. Autor doskonale wyjaśnia kluczowe zagadnienia. Może warto by dodać więcej przykładów praktycznych. Pomimo tego, tekst jest niezwykle edukacyjny i inspirujący.