Kategorie
Dalsze Tripy

Stal kontra Kometa.

Są takie momenty w życiu, że trzeba rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Pozwolić oddać się swoim pasjom i hobby nie patrząc na resztę świata. Taką decyzję trudno podjąć, lecz zdarza się, że życie samo podsuwa okazję. Tak też się stało w moim przypadku. Życie w postaci pewnego serdecznego kolegi podrzuciło mi bilet i okazję. Jednak nie by wyjechać w Bieszczady, a do Bratysławy.

Jednym z moim hobby, czy nawet pasji jest hokej. Oczywiście odmiana najbardziej tradycyjna rozgrywana na lodzie. Skąd się to wzięło? Hmmm chyba sam nie wiem. Może za sprawą tego, że każdy w pewnym momencie chce interesować się sportem, mieć ulubioną drużynę, mieć możliwość wejścia w tłum ludzi i okrzykami dopingować swych idoli. Mieszkając w Cieszynie niestety nie ma możliwości udać się na mecz lokalnej drużyny, która występowałaby na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Spora część fanów udaje się zatem do Bielska lub dalej na Górny Śląsk, by kibicować piłkarzom Podbeskidzia, Górnika, czy Ruchu. Wyjazd na taki mecz wiąże się jednak z koniecznością kilkudziesięciokilometrowej podróży. Można jednak udać się do pobliskiego Trzyńca po czeskiej stronie, by móc zobaczyć prawdziwe sportowe show. Tam właśnie swe mecze rozgrywa drużyna Ocelari Trinec, którzy już od dłuższego czasu są w czołówce czeskiej ligi hokeja. Na starym Werku zaczęła się moja przygoda i fascynacja tą widowiskową dyscypliną.

W ciągu kilku lat zainteresowanie, powiązane ze sporadycznymi wyjściami na mecz, przerodziło się w niemal cotygodniowe śledzenie rozgrywek hokejowych na różnych szczeblach. Zatem moja radość, gdy usłyszałem propozycję wyjazdu na hokejowe święto jakim niewątpliwie jest Winter Games, była niewyobrażalna. Oto ja mogę stać się częścią niespotykanego widowiska. Meczu hokeja na stadionie piłkarskim przy ponad dziesięciotysięcznej publice. Takie mecze organizowane są USA od wielu lat, w ramach rozgrywek NHL, jednak w Europie jest to nowość. Jeden z moich serdecznych kolegów kibiców, napisał do mnie, czy chce jechać. Odpowiedź mogła być tylko jedna: TAK! Zebraliśmy się zatem w cztery osoby- jak drużyna pierścienia i pojechaliśmy do Bratysławy.

Nie będę wymieniał imion naszego składu, bo nie wiem, czy sobie tego życzą pozostali z naszego dream teamu. Spędzając wspólnie czas w samochodzie rozmów było wiele, jednak większość nie do końca nadaje się do przytaczania tutaj. Takie już prawo męskich wyjazdów 🙂 Mijaliśmy po kolei miasta Republiki Czeskiej. Ołomuniec, Brno – miasto rywali Stalowników, podczas owego meczu na który jechaliśmy, Wyszków i już po kilku godzinach zameldowaliśmy się w stolicy Słowacji. Mógłbym rozpisywać się na temat zawiłej historii tego miasta, ale to nie ten czas. Tym razem nie było miejsca na zwiedzanie. Był to czas hokeja! Zaparkowaliśmy w okolicach stadionu na Tehelnym Polu i udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogliśmy doczekać do meczu przy zastawionym odpowiednio stole. Kolejne minuty rozmów upływały szybko w towarzystwie dobrego piwa, choć nie miejscowego, oraz tradycyjnym słowackim jedzeniu. Przed wyjazdem oczywiście zrobiłem sobie mały risercz i ku mojemu zdziwieniu ciężko znaleźć tradycyjnie słowacką potrawę. Cześć stron podaje, że to smażony ser znany nam głównie z Czech, inne źródła nakierowały mnie jednak na Haluszki, czyli bryndzowo-ziemniaczane kluski podawane ze skwarkami. Tym właśnie raczyłem się przed meczem. Czas umilała rozmowa, kolejne napoje oraz przemiła obsługa. Kolejną rzecz, która różni kibiców hokeja od tych preferujących piłkę kopaną jest to, że w tym samym miejscu napoje spożywać mogą zarówno osoby ubrane w czerwone bluzy (HCO), jak i Ci którzy wybrali mniej trafnie, zakładając niebieskie barwy (HKB). Nie ma spin, nikt nawet nie pomyśli o jakiejś bójce. Czasem może zdarzy się nieco pogardliwy wzrok w kierunku oponentów. My znów trafiliśmy naprawdę świetnie z lokalem i pewnie siedzielibyśmy tam do dziś, jednak zbliżała się nasza godzina W, czy może raczej w tym przypadku M jak Mecz.

Po przywdzianiu barw klubowych udaliśmy się na stadion. Niedawno zmodernizowany obiekt na co dzień służy piłkarzom Slovana Bratysława oraz reprezentacji Słowacji. Na ten weekend zamieniono go na najbardziej pojemny stadion hokejowy na Słowacji i w Czechach. Przed samym wejściem zaczepił nas fan drużyny przeciwnej wraz ze swym synem. Będąc na przykład na meczu Górnik vs Ruch taka zaczepka skończyłaby się zapewne minimum wymianą „uprzejmości”, tutaj jednak chodziło o wspólną fotę. Niech wygra dobry hokej! usłyszeliśmy na koniec naszego spotkania. Weszliśmy na trybuny i podążyliśmy na miejsca, które wyznaczały nam bilety.

Okazało się, że kolega załatwiający wejściówki postarał się bardzo. Ulokował nas tuż przed trybuną prasową, a zarazem nad tunelem, którym hokeiści wychodzili na lodową taflę. Organizatorzy podzielili stadion na dwie części, tą Stalowników i drugą zajmowaną przez kibiców brneńskiej komety. Nasze miejsca znajdowały się w tej części, która w większości ubrana była na niebiesko. O wyjątkowości naszych stanowisk niech świadczy to, że reporterzy słowackiej telewizji wybrali właśnie naszą grupę, by udzielić wypowiedzi na temat meczu.

Tegoroczny Winter Games odbywał się w Bratysławie i był częścią obchodów stu lecia miejscowego Slovana. Show jakie starali się zorganizować słowaccy działacze nawiązywać miało do tych największych rodem z USA. Był zatem koncert oraz odpowiednia oprawa wizualna. Do Winter Game zza Oceanu jeszcze pewnie trochę brakuje, lecz przeżywanie tego w samym centrum wynagradzało wszelkie niedociągnięcia. Wraz z moimi towarzyszami zabawy uznaliśmy, że 3 Euro za piwo to kapke za dużo, do tego był to Staropramen, więc w sumie nie żałowaliśmy, że zbojkotowaliśmy stragany z nalewakami.

Euforia połączona z uderzaniami adrenaliny wypełniała moją głowę jeszcze na długo przed meczem. Byliśmy na tyle wcześnie, że mogliśmy zobaczyć rozgrzewkę zawodników. Jest to nie tylko czas kiedy zawodnicy przygotowywują się do meczu, ale także czas dla nas, kibiców by sprawdzić jaki widok będzie na mecz. Widok wychodzących tuż pod nami hokeistów obudził w mojej głowie widok koloseum i gladiatorów wychodzących pod trybuną cesarską.

Cały stadion zamilkł przy początku całego wydarzenia. Odśpiewano hymn, a następnie na lód weszli bohaterowie tego wieczoru. Oba zespoły gorąco witane przez swoich sympatyków zgromadzonych w kotłach za bramkami. Pierwszy rzut krążka i zaczęło się. Może wydawać się, że siedząc na trybunach piłkarskich oddalonych o kilkanaście metrów od lodu nie będzie widać krążka, jednak nic bardziej mylnego. Nie trzeba mieć oczu sokoła, by dokładnie widzieć co się dzieje na polu gry. W pierwszej tercji działo się wiele, a dla nas najważniejsze to gol dla drużyny z Trzyńca. Gdy tylko zawyła syrena oznajmiająca, że krążek znalazł drogę do bramki ryknęliśmy z radości. Dopiero po chwili entuzjazmu zauważyliśmy, że wokół nas panowała raczej smutna atmosfera sympatyków Komety. W pierwszej części gry nie dane nam było więcej krzyczeć z radości. Co kilka minut było słychać tylko głośne westchnienie z jednej lub drugiej strony stadionu. Po krótkiej konsultacji postanowiliśmy, że na drugą tercję przemieścimy się w pobliże kotła naszych kibiców, by móc pokrzyczeć trochę i pośpiewać nieco znanych przyśpiewek stadionowych. Ta decyzja okazała się bardzo trafna, gdyż były powody do krzyków radości. Trzynieccy Stalownicy wbili rywalom 3 bramki w tej części spotkania. Po tak udanej tercji uznaliśmy, że zostajemy na zabramkowej trybunie. Ostatnia część to już pełna zabawa kibiców w czerwonych strojach. Nic już nie mogło popsuć nastrojów rozentuzjazmowanego tłumu. Bramki strzelane przez hokeistów Komety szybko odchodziły w niepamięć po udanych zagraniach Trzynczan. Pomimo przewagi liczebnej komeciaków po stadionie niosło się gromkie Tady vladne Trzynecko… Mecz zakończył się wynikiem 6:1 dla zespołu Stalowników. Cieszyć mogli się nie tylko kibice spod Jaworowego, ale także Słowacy, którzy przyszli zobaczyć widowisko, gdyż przy każdej bramce Ocelarzi udział miał Słowak.

Na to specjalne wydarzenie przygotowali się nie tylko organizatorzy, ale także grupy fanów prezentując specjalne oprawy. Po niebieskiej stronie zawitała sektorówka głosząca hasło, że to kibice z Brna są królami lodowych trybun. Na stronie sympatyków Ocelari zobaczyć można było oprawę złożoną z pierwszego i obecnego herbu klubu oraz napisu przypominającego, że pierwsze mecze klub ten rozgrywał na zamrożonym stawie rybnym. Nie obyło się także bez baloników w biało czerwonych barwach, pod którymi pokazano hasło Biało Czerwona Delegacja.

Po meczu przyszedł czas na podziękowania dla graczy, którzy ponownie mogli zebrać się na niebieskiej linii i wsłuchać się w słowa tradycyjnej przyśpiewki: Tam w Beskidach pod Lesni… Specjalne podziękowania popłynęły także w kierunku bramkarza, który wykonał kawał świetnej roboty. Ondrej Kacetl uraczył kibiców na koniec okrzyków na swoją cześć skokiem tygrysa 😜

W świetnych humorach opuściliśmy Tehelne Pole udając się do samochodu. Ten mecz przyniósł nam tematu do rozmów nie tylko na czas powrotu, ale także na najbliższe tygodnie. Bo pewnie w najbliższym czasie będę na kolejnych meczach Ocelari, czy innej znacznie niższej ligi jak choćby podczas spotkań w Krajská liga mužů Moravskoslezského kraje, jednak to wydarzenie zostanie ze mną na baardzo długo. Może w przyszłym roku także zorganizowane będzie Winter Game, może wtedy znów będę na trybunach? Ale to już na zupełnie inną historię i trip.

Fotki użyte w artykule są zdjęciami wykonanymi przez uczestników wyprawy oraz pobrane z oficjalnej strony HC Ocelari Trinec.

W odpowiedzi na “Stal kontra Kometa.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *