Częstą praktyką mniejszych regionów jest porównywanie się do większych, bardziej znanych i często mylnie, kojarzonych jako bardziej atrakcyjne. Nie inaczej jest z Księstwem Cieszyńskim. Choć samo kryje wiele atrakcji i ciekawostek, często na siłę próbuje się sztucznie podwyższyć jego rangę poprzez porównania. Kto nie słyszał, że Cieszyn, czy Bielsko to małe Wiednie, a pałace nad Piotrówką to nasze zamki nad Loarą? Idąc tym tropem po dzisiejszym tripie możemy lansować nowe hasło brzmiące ,,Śląsk Cieszyńskim drugą Holandią”! Nie chodzi o pola tulipanów, których raczej w Księstwie nie znajdziemy. Nie mam na myśli także dostępu do pewnej nielegalnej w Polsce rośliny, której palenie po czeskiej stronie nie pociąga za sobą prawnych konsekwencji. Tym razem chodzi o wiatraki. Pewnie część z was już w głowie szukała, gdzie to na naszym terenie jest jakiś wiatrak? Przecież nikt nie kojarzy z otaczającego nas krajobrazu ferm wiatrowych, czy młyńskich wiatraków rozsianych po polach.Otóż chodzi mi o małe młyny wiatrowe nazywane u nas powieterniokami, które początkiem XX wieku gęsto wyrastały na posesjach m.in. w Zebrzydowicach i Marklowicach Górnych. Tam właśnie udaliśmy się dziś na trip. Na pierwszy rzut oka nie przypominają swych bardziej znanych pobratymców z Holandii, a raczej na myśl przychodzą wiatraki napędzające pompy wodne w Teksasie. Moje pierwsze skojarzenie raczej nie było pochlebne, ponieważ do głowy przyszło mi porównanie do wychodka, któremu nie wiadomo dlaczego ktoś przemontował śmigło na dachu.
Dziś obiekty te najczęściej są już tylko reliktami przeszłości i swego rodzaju ciekawostką. Niestety mało który pełni jeszcze swą pierwotną rolę, zamieniając siłę wiatru na ruch żaren mielących ziarno na mąkę. Skromne w swej budowie młyny, czy raczej młynki miały małe moce przerobowe, które wystarczały na potrzeby właściciela i ewentualnie sąsiada jeśli akurat nie byli skonfliktowani. Pierwszym odwiedzonym dziś przez nas powieterniokiem był ten znajdujący się w Zebrzydowicach przy ul. Jutrzenki. Widać go z drogi, lecz warto przejść się te kilkadziesiąt metrów i podejść pod sam obiekt. Prowadzi do niego ścieżka wydeptana na miedzy. Tuż obok znajduje się dom, w którym zapewne kiedyś mieszkał właściciel młyna, a zarazem pewnie młynarz – amator. Aktualnie budynek wygląda na opuszczony lub zamieszkały tylko okresowo. Sam powieterniok najlepsze lata ma raczej za sobą, chyba że trafi się zapalony młynarz, który go odremontuje i znów puści wiatrak w ruch.
Kolejną destynacją była ulica Poziomkowa, gdzie znajdować się miały aż dwa powieternioki obok siebie. Pierwszy od razu rzucił nam się w oczy. Stoi zaraz przy ulicy. Pięknie odremontowany niemal lśni i śmiało może służyć jako ozdoba posesji. Widać, że właściciel włożył wiele starań, by jego niecodzienny obiekt stał się jego wizytówką. Z drugim młynem nie poszło już tak łatwo, gdyż stoi nieco dalej od drogi, a dodatkowo nie ma swego wyróżnika jakim jest wiatrak na dachu. Stoi jakby na przekór losowi i czasowi, nie upadając pod naporem wiatru, który niegdyś ujarzmiał. Przez szczeliny dało dostrzec się, że aktualnie służy jako szopa narzędziowa, ale sam mechanizm i żarna chyba dalej są na miejscu, więc i dla niego jeszcze jest nadzieja.
By odkryć kolejne powieternioki udaliśmy się do sąsiednich Marklowic Górnych. Jeden z nich miał znajdować się przy ul. Polnej za starym opuszczonym domem. Jakież było nasze zdziwienie, gdy jadąc ów ulicą dostrzegliśmy charakterystyczny wiatrak. Brak jednak domu, który miał go zasłaniać. Jak widać gorzej zniósł próbę czasu i został wyburzony. Na szczęście rozbiórka ominęła powieterniok. Może nie jest w stanie idealnym i także służy jako szopa, ale jest, trwa i czeka na kogoś kto znów wprawi go w ruch.
Kawałek dalej trafił nam się mały bonus. W miejscu, które Kaśka wybrała do zawracania stoi słupek graniczny! Tym razem trafiliśmy znów na granicę Austriacko – Pruską ustaloną po wojnach śląskich. Co prawda nie jest to słupek tak zdobiony jak te, które znaleźliśmy w okolicach Strumienia, ale cieszy podobnie. Dziś przynajmniej nie musieliśmy krążyć po lasach tak jak TUTAJ, by odnaleźć tą bezcenną XVIII wieczną ciekawostkę. Taki miły gratis nam się dziś trafił.
Ostatnim młynem wiatrowym w okolicy jest ten zlokalizowany w Marklowicach przy ul. Piaskowej. Różni się od innych tym, że nie jest zabytkiem in situ lecz został przeniesiony z ulicy Szkolnej. Widać, że nowy właściciel chciał mieć nietypową ozdobę swego ogrodu. Z całą pewnością ten egzemplarz ma największy wiatrak z wszystkich dziś odwiedzonych przez nas. Odnowiony powieterniok stroi dumnie na posesji, choć raczej nie jest użytkowany zgodnie z przeznaczeniem.
Jak widać dziś powieternioki są już ewenementem. Budowane były podobnie, choć nie ma dwóch takich samych. W początkach XX wieku były stałym elementem krajobrazu Śląska Cieszyńskiego. Dziś odwiedziliśmy tylko te, które urozmaicają okolicę Zebrzydowic, a to nie wszystkie w naszym regionie. Te budowle popularne były także po czeskiej stronie Księstwa. Je z pewnością także odwiedzimy jak i ten stojący w pewnym skansenie, z którego właścicielem może uda się wynegocjować wejście do środka. Może nawet coś zmielimy? Z całą pewnością będziemy próbować, ale to już na zupełnie inną historię i trip.
W odpowiedzi na “Holandia Księstwa Cieszyńskiego”
Tyle wiatraków wokół nas ,że przez chwilę czułam się jak w Holandii, pozdrawiam 😘