Jakiś czas temu za pośrednictwem mediów społecznościowych trafiła do nas informacja, że znajoma nam ekipa rekonstrukcyjna organizuje konkurs. Jego nazwa „Cudze chwalisz, a swego nie widzisz!” wręcz idealnie wpisuje się w naszą pasję do odkrywania miejsc „swoich”. Założenie było proste, zaplanować wycieczkę do 100 km od Raciborza. Na pozór błahe zadanie przysporzyło nam nie lada problemu, po prostu ciekawych miejsc w wyznaczonym obszarze jest ogrom. Zdecydowaliśmy się, że podjedziemy do sprawy tematycznie i zaproponujemy lokalizacje nam także nie do końca znane. W okresie świąt Wielkanocnych wysłaliśmy propozycję. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy na komunikatorze otrzymałem wiadomość od organizatorów, że WYGRALIŚMY! Później szybkie dogadanie szczegółów, terminu i oto stało się. Pojechaliśmy na zaplanowany przez nas trip.
Wyjazd odbywał się w 9 osób, ale w związku z tym, że najmłodsi naszego trip teamu lubią płatać różne figle, zdecydowaliśmy się na podróż naszym autem, a pozostali uczestnicy jechali swoim busem. Spotkaliśmy się we wsi Lubomia niedaleko Raciborza. Pośród pól i lasów zaparkowaliśmy nasze pojazdy i poszliśmy w gąszcz. Tutaj bowiem krył się pierwszy punkt wycieczki, czyli grodzisko. Nie mogło zabraknąć tego typu atrakcji w naszej propozycji. Gród w Lubomi użytkowany był przez, jakże bliskie naszemu sercu, plemię Golęszyców mniej więcej od VIII do XI wieku. Jest to największe założenie grodowe tego plemienia i zajmuje obszar ponad 5 hektarów! Miejsce to znaliśmy już wcześniej i nie raz odwiedzaliśmy. Świetnie zachowane wały oraz miejsca po bramach budzą respekt po dziś dzień. Stojąc na szczycie ziemnej konstrukcji próbowałem wyobrazić sobie jakim cudem ktoś kiedyś wpadł na pomysł żeby wbiegać tędy mając nadzieje na pokonanie stromego podbiegu zwieńczonego palisadą, dodatkowo będąc atakowanym przez różnego rodzaju ostre bądź ciężkie przedmioty sypiące się na głowę. Dziś miejsce to jest porośnięte gęstym lasem, jednak odnalezienie grodziska nie sprawia większego problemu. Po chwili spaceru cała wycieczka zapakowała się do pojazdów i wyruszyliśmy do kolejnego punktu.
Po przekroczeniu granicy czeskiej skierowaliśmy się w kierunku Opawy. Tuż przy drodze zauważyliśmy betonową konstrukcję sporych gabarytów. Nie zastanawiając się długo zatrzymaliśmy się przy schornie piechoty. Teren ten upstrzony jest fortyfikacjami z lat 30′ XX wieku wybudowanymi przez Czechosłowację. W okolicach Bogumina i Opawy znaleźć można konstrukcje znacznie większe niż te opisywane przez nas TUTAJ Fortyfikacje te miały odstraszyć i zatrzymać wojska Niemieckie w razie wojny, jednak w skutek polityki prowadzonej przez władze z Pragi, nigdy nie zostały użyte w tym celu. Sytuacja zmieniła się w roku 1945 kiedy to wojska radzieckie zmierzały ku zwycięstwu także tędy. Wtedy umocnienia wykorzystali żołnierze niemieccy i zaciekle bronili przejścia w kierunku uprzemysłowionej Ostrawy. Obiekt na który natrafiliśmy nazwany jest „OP-S 10 „Křižovatka” i zachował się w świetnym stanie. Podzielono go na dwie części. Jedną wyremontowano do stanu z 1938 roku, druga pozostała niezmieniona od roku 1945, gdzie widać wyraźnie, że toczyły się tutaj zaciekłe walki. Krótki spacerek, chwilka przerwy, ale nasz cel był gdzie indziej i tam podążyliśmy.
Mijając kolejne bunkry i schrony rozsianie po polach dojechaliśmy do wioski Stěbořice. Wieś jakich tysiące w Czechach, ale jeden las i urwisko kryje niesamowitą historię. To miejsce wybrali sobie ludzie około 1000 lat temu na cmentarz. Nekropolia o tyle ciekawa, że powstała w okresie powolnej przemiany tutejszej ludności z pogan w chrześcijan. Archeolodzy natrafili tutaj na kilkanaście mogił łączących w sobie tradycje pogańskie z nowymi chrześcijańskimi przekonaniami. Ciała zmarłych zostały pochowane nie zaś spalone, jednak starym zwyczajem na ostatnią podróż groby zostały wyposażone w najważniejsze przedmioty. Na nekropoli odnaleziono między innymi niezliczoną ilość ceramiki, ale także toporki, ostrogi, klamry pasków oraz biżuterię. Jako, że takie miejsca często są świetnie opisane, ale pod kątem znalezisk i badań. O lokalizacji wiedzieliśmy wcześniej tyle, że znajduje się w Stěbořicach w lesie. Zaparkowaliśmy pojazdy niedaleko pinezki wbitej na wirtualnej mapie i ruszyliśmy w nieznane. Po wejściu w lasek ukazała nam się nie mała skarpa. Decyzja była szybka i po chwili wspinaliśmy się niemal jak himalaiści po stromiźnie. Trochę wysiłku i oczom naszym ukazał się… las. Kto nas zna i czytał kilka opisów wie, że w kawałku lasu i kopcu ziemi widzimy niesamowite rzeczy. Tutaj było podobnie i gdyby nie tablica informacyjna ustawiona przy ścieżce, (tak można było uniknąć wspinaczki 🙂 większość nie miałaby pojęcia, że znajduje się w wyjątkowym miejscu. Kilka kopców, czyli kurhanów widać do dziś, lecz większość uległa już erozji. Po krótkim spacerku wróciliśmy do aut, by przejechać do centrum Opawy.
W Opawie mieliśmy dwa cele. Odwiedzić muzeum oraz zjeść obiad. Sprawdzenie godzin otwarcia instytucji kultury uświadomiło nas, że trafiliśmy idealnie w przerwę obiadową i muzeum jest zamknięte. Uznaliśmy, że idąc za przykładem czeskiej obsługi także udamy się na posiłek. Spacerek po Opawskim starym mieście doprowadził nas do hospody „Pod Białym Koniem”. Dania kuchni czeskiej wraz z napojami w doborowym towarzystwie sprawiły, że niemal z przerażeniem zobaczyliśmy, która jest godzina. Decyzja mogła być tylko jedna. Odpuszczamy zwiedzanie muzeum, bo nie o to chodzi, by w pośpiechu przelecieć sale wystawowe i skierowaliśmy się dalej do następnego punktu.
Piętnastominutowa podróż doprowadziła nas pod same bramy zamku. Nie byle jakiego zamku! Hradec na Moravicy, bo w takiej miejscowości się znaleźliśmy bywa nazywany śląskim Disneylandem. Pierwszy rzut oka na bramę zdecydowanie potwierdził to porównanie. Neogotyckie wejście może nieco przypominać znane logo kultowej wytwórni filmów animowanych. Przechodząc przez wrota trafiamy w miejsce przepełnione historią. Pierw znajdował się tutaj gród plemienny Golęszyców, który podzielił losy innych budowli tego typu, stojących na drodze Świętopełka Wielkomorawskiego do Krakowa podczas jego wyprawy z około połowy IX wieku. Po grodzie nie zostało kompletnie nic. W jego miejscu, w wyniku wielu budów i przebudów, powstały dwa pałace. Czerwony oraz Biały. Na terenie tego pierwszego w 950 roku miało dojść do spotkania wysłanników Mieszka I z przyszłą książęcą małżonką – Dobrawą. Niestety aktualnie wejście na dziedziniec, gdzie znajduje się tablica pamiątkowa jest niemożliwe.
Całą grupą uznaliśmy, że przespacerujemy się wokół Białego Pałacu i Białej Wieży. Wokół kompleksu zlokalizowany jest ogromny park. Spacerując wśród pagórków, drzew i krzewów znaleźć można dwa pomniki muzyków. Okazuje się, że z uroków tutejszych krajobrazów korzystali Ludwig Beethoven oraz Franciszek Liszt. Właśnie ich upamiętniają kamienne posągi w parku. Koło Białej Wieży ulokowano także czarny blok, z którego słychać utwory obu kompozytorów. Nie tylko znani muzycy dali uwieść się przepięknym krajobrazom i architekturze. Gościli tutaj także kanclerz Metternich i sam car rosyjski Alexander I.
Faktycznie krajobraz jest niesamowity. Jedyny malutki minusik to to, że w sumie ciągle jest pod górę 🙂 Chwilowy spacer doprowadził nas do wieży widokowej. Nie wiem, czy to te wspaniałe widoki, czy inny czynnik sprawił, że mój telefon wypadł wprost na ziemię i uznał, że nie będzie już dalej pełnił swoich funkcji. Nie zrażając się tym ruszyliśmy w powrotną drogę. Przed powrotem do samochodów wstąpiliśmy jeszcze, ku uciesze najmłodszych, na lody.
W ten sposób upłynął nam cały dzień. Tutaj nasze drogi z resztą ekipy się rozdzielały. My wracaliśmy do Cieszyna, oni wprost do Raciborza. Całodniowe zwiedzanie pokazało dokładnie to co zawarte było w nazwie konkursu „Cudze chwalisz, a swego nie widzisz!”. Atrakcje przez nas wybrane nie były takie oczywiste co sprawiło, że część ekipy trafiła w takie miejsca, gdzie nigdy by się nie wybrali. Miejsc w naszym rejonie pełnych historii jest wiele i to dobrze, bo przecież musi być kolejna historia i trip.