Kategorie
Dalsze Tripy

Zamek, lis i obora

Dni stają się coraz dłuższe i nawet czasami nie pada. To oznacza jedno. Czas w drogę, odkrywać kolejne wspaniałe miejsca. Często mamy przygotowany wcześniej temat, jakieś miejsce, które tylko czeka na odpowiedni moment, jednak tym razem obudziliśmy się w niedzielę, zobaczyliśmy, że pogoda dziś sprzyja, to i trip trzeba zrobić. Tylko gdzie? Siedliśmy przy mapie i rozpoczęliśmy rozważania. Padło na miejsce, przez które przejeżdżaliśmy dziesiątki razy, jednak zawsze odkładaliśmy zwiedzanie tych okolic na później. Później nastało właśnie teraz.

Mowa o mieścince liczącej dziś troszkę powyżej 2 tysięcy mieszkańców, często pomijanej przez jadących autostradą w kierunku Ołomuńca. Jednak próbując uniknąć opłat w drodze do bardziej znanych miejsc, jak Koprzywnica, czy Sztramberk, przejeżdża się właśnie przez Hukvaldy. Wpakowaliśmy najmłodszych do pojazdu i wyruszyliśmy w kierunku granic Księstwa. Wioseczka naprawdę nie jest za duża, ale do zaoferowania ma całkiem sporo. Minus może być taki, że darmowe parkingi są zazwyczaj zajęte przez miejscowych i turystom pozostają opcje płatne, ale przynajmniej jest gdzie pozostawić samochód. Malutkie centrum usytuowane pod masywem góry, zdominowane jest przez barokowe obiekty z kościołem św. Maksymiliana na czele. Nas jednak w to miejsce nie przywiodła architektura zlokalizowana w centrum. Przynajmniej nie na początku.

Celem naszej wyprawy był zamek Hukvaldy. Kompletnie niewidoczny z położnej niżej miejscowości, wznosi się na szczycie góry. Przekroczyliśmy barokową bramę, strzegącą parku, o wdzięcznej dla Polaków nazwie: „Hukvaldská obora„, i w tej nazwie nie chodzi jednak o miejsce, gdzie trzyma się krowy. Oborami nazywano dawniej w Czechach zwierzyńce, czyli ogrodzone połacie terenu, gdzie hodowano daniele, jelenie i inne zwierzęta łowne. Tak by władca pragnący udać się na polowanie nie musiał zbyt daleko się ruszać. Często w takich zwierzyńcach lokowano także zwierzęta egzotyczne, które czasami władca, czy inny możny dostawał w prezencie od innego bogacza, który mógł pochwalić się hodowlą żyrafy, czy tam innego słonia. W tym przypadku mamy aktualnie do czynienia z parkiem o powierzchni około 450 hektarów! po którym spacerują wolno daniele, jelenie i sarny oraz oczywiście ludzie. Wiedzieliśmy, że przy dość dużym natężeniu odwiedzających w tym dniu na spotkanie dzikich zwierząt raczej szans nie ma. Skierowaliśmy się zatem zgodnie z wytyczonym szlakiem, który zawieść nas miał pod bramy zamczyska. Sam park to przede wszystkim ogrom różnorodnych, wiekowych drzew. Ogromne wrażenie na najmłodszych zrobiły buki z wpychajacymi się prawie na samą ścieżkę korzeniami.

Miły spacerek prowadzący na szczyt góry przerwaliśmy po ujrzeniu skały, na której ulokował się lis. Okazało się, że jest to Liška Bystrouška, czyli tłumacząc na nasze Lisica Chytruska czy w wersji, którą ja lubię najbardziej Lisek ChytRussek 😉 Dlaczego pomnik lisa akurat w Hukvaldach? Stąd pochodzi niejaki Leoš Janáček, czeski kompozytor, podobno nawet wybitny. Jednym z jego utworów jest opera o tytule „Příhody lišky Bystroušky„, stąd lisek w hukvaldskim zwierzyńcu. My postać Pana Leoša znamy z jednego naszego wyjazdu do Pragi, gdzie podróżowaliśmy pociągiem nazwanym na cześć tego kompozytora, także śmiało mogę stwierdzić, że kilka lat temu Leoš Janáček zawiózł mnie do czeskiej stolicy.

Po obowiązkowym pogłaskaniu lisa po ogonie, co ma podobno przynieść szczęście, wspinaliśmy się dalej. Kilka minut później naszym oczom ukazała się twierdza. Nie jakiś tam mały zameczek tylko prawdziwa, ogromna, rozległa twierdza. Może nie jest to w pełni zachowany obiekt, a ruiny, ale nawet w takim stanie robią wrażenie. Przekroczyliśmy pierwszą bramę i po zakupie biletów znaleźliśmy się na obszernym dziedzińcu. Jak każda tego typu budowla hukvaldski zamek był niemal bez przerwy przebudowywany i rozbudowywany. Obecną formę i wielkość zyskał w XVIII wieku. lecz jego początki sięgają XIII stulecia. Niemal od samego początku zamek i położona u jego stóp miejscowość, były własnością biskupów ołomunieckich. To oni stworzyli ogromne latyfundium, dające im krociowe zyski zwane później Państwem Hukvaldzkim.

Przy pierwszych bramach wznoszą się wieże, na które oczywiście wdrapaliśmy się i było warto! W tym dniu przejrzystość była niesamowita. To, że widać było pobliską Ostrawę nie budziło jakiś specjalnych emocji, ale to, że udało nam się bez problemu namierzyć hałdę zlokalizowaną w Rydułtowach sprawiało opad szczęki.

Mijaliśmy kolejne bramy, kolejne mosty, by dostać się do centrum zamku. Łącznie zamek posiada 6 bram! i niegdyś dostępu do nich broniły zwodzone mosty. Jądro zamku mieszczące kiedyś reprezentacyjne komnaty dziś jest ruiną, jednak budzącą respekt. Spacer kolejnymi klatkami schodowymi i piwnicami może zając naprawdę sporo czasu, i dostarcza świetnych wrażeń. Poustawiane nieco kiczowate figury bez opisu nieco psują klimat, ale nie ma na co narzekać.

Jądro zamku to nie koniec zwiedzania. Alejki prowadzą nas jeszcze na bastiony wybudowane w okresie wojny trzydziestoletniej. To w tym miejscu inspiracji szukać miał Leoš Janáček i naprawdę nie dziwię się mu, bo zamkowo – przyrodniczy anturaż jest niesamowity. Moim zdaniem z tej strony zamek prezentuje się najpiękniej. Całość warowni jest imponująca i same liczby to potwierdzają. 6 bram,  obejmuje teren o długości 320 m i łącznym obwodzie ok. 800 m i dodatkowo studnia zamkowa w czasach jego świetności miała głębokość 170 metrów!

Po zdobyciu twierdzy zeszliśmy krętą i lesistą ścieżką do miasteczka. Tuż przy drodze znajduje się Punkt Informacji Turystycznej usytuowany w budynku, gdzie narodził się najbardziej znany mieszkaniec Hukvaldów- Leoš Janáček.

Chwilę później byliśmy już w aucie, gdzie wypompowani potomkowie zasnęli jeszcze przed opuszczeniem parkingu. Spory jak dla nich spacer po Hukvaldzkiej Oborze i zamku odebrał im siły całkowicie. Hukvaldy to pierwsza miejscowość za granicą Księstwa z tak okazałymi ruinami zamku, jednak nie jedyna. Z pewnością na odświeżenie naszej pamięci zasługuje Sztramberk, a na odkrycie czekają kolejne warownie jak Stary Jicin, Zamek Šostýn i wiele innych, ale to już na zupełnie inną historię i trip.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *