Kategorie
Tripy po Księstwie

Święty Świniopas na Książęcej ziemi

Zazwyczaj jest tak, że na jakimś terenie występuje kilka ciekawostek. Najczęściej są to wyjątkowe miejsca lub obiekty o charakterze lokalnym ewentualnie nieco szerszym. Jedyne w powiecie coś, największa tego typu budowla w województwie itp. Z takich rzeczy lokalne władze najczęściej starają się zrobić atrakcję i ściągnąć trochę turystów. Od razu przy drodze wyrastają brązowe tablice z informacją, jakie to cuda oferuje dana miejscowość. Często bywa tak, że na takich znakach znajduje się tysięczny kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Jakiejś tam, bo przecież każde szanujące się miasto w Polsce musi mieć sanktuarium Maryjne. Jednak są też takie miejsca, gdzie niezwykłych obiektów jest kilka i to o zasięgu ogólnokrajowym, a większość o nich nic nie wie, a wspomnianych drogowskazów próżno szukać. My dziś odwiedziliśmy właśnie taką lokalizację, czyli miejscowość Rudzica.

Miejscowość położona w Księstwie Cieszyńskim, aktualnie w powiecie bielskim, dla większości turystów, a także mieszkańców nie wyróżnia się niczym specjalnym. Znam kilku ludzi, którzy to miejsce kojarzą tylko z hurtownią szkła i porcelany, bo tam można taniej kupić talerz, wazę, czy inną filiżankę. My jednak dziś nie szukaliśmy zastawy stołowej, a w pierwszej kolejności kamienia. W Kaśce obudził się duch geologa i z rana oświadczyła mi, że jedziemy oglądać skałę w Rudzicy. Oczywiście jak to ja ,,ucieszyłem się”, że moim oczom ukaże się kolejny fragment naszej planety, który z jakiegoś powodu nie jest jej zbitą częścią, a wystającym elementem. Jednak to co zobaczyliśmy po krótkim spacerze, brnąc dość mocno bagnistym lasem rudzickim, zmieniło moje nastawienie zupełnie. Z daleka naszym oczom ukazał się… tu niespodzianki nie będzie po prostu kawał kamienia.

Jednak nic w okolicy nie wskazywało na to, że on tam powinien być. Zwykły las liściasty, nieco podmokły, żadnego kamieniołomu, czy wychodni skalnej (tak czegoś się z tej geologii nauczyłem 😀 ) i nagle to. Jak się okazało, jest to pamiątka ze Szwecji, którą pozostawił po sobie lodowiec. Coś co na północy naszego kraju jest niemal normą, u nas występuje niezwykle rzadko. Oczywiście zgodnie z miejscowmi legendami i wierzeniami nie jest to taki zwykły kamień, a Diabelska Skała, na której nocami Czart, czy inny Belzebub miał suszyć pieniądze lub męczyć potępione dusze. Ludzie trzymali się zatem od tego miejsca z daleka, aż do mniej więcej 1913 roku kiedy to nieznany z imienia i nazwiska urzędnik Komory Cieszyńskiej podczas polowania kamień ten wypatrzył. Tak mu się spodobał, że postanowił zastąpić krasnala ogrodowego właśnie taką ozdobą. Kamień wyciągnięto z wąwozu w jakim leżał pierwotnie jednak okazało się, że w okolicy nie ma takiego wozu, którym można było przetransportować nową ozdobę ogródka do Cieszyna. Plan zaniechano do momentu zbudowania odpowiedniego pojazdu. W tym czasie znalazł się jeszcze jeden chętny, by kamień zabrać. Był to właściciel karczmy Karol Stusek, który skałę chciał umieścić przed swym interesem, by przyciągała turystów. Złożył więc wniosek, który miał uniemożliwić wywóz cennego znaleziska poza teren gminy. Sąd powołał specjalne komisje, które w rozstrzygnięciu sporu miały dopomóc. Czy kamień ma trafić do Cieszyna, czy przed karczmę. Ostatecznie uznano, że ,,kamień jest zabytkowy, nigdzie nie napotykany w Europie (tutaj biegli nieco poszaleli z opinią). Dlatego musi pozostać tam gdzie został odnaleziony.” Tymi słowy całą sytuację opisał Franciszek Tłoczek w swym pamiętniku. Kamień zatem stoi do dziś, w miejscu dokąd wyciągnięto go z wąwozu. Wraz z Jerzym chcieliśmy także sprawdzić, czy rzeczywiście nie da się go przetransportować, bo mógłby ładnie przed domem w ogrodzie wyglądać jednak tak jak i przed stu laty przesunięcie artefaktu może nastręczać wiele problemów.

Po wizycie przy Diabelskiej Skale przyszedł czas na drugą stronę barykady walki dobra ze złem. Jak się okazuje właśnie w Rudzicy znajduje się jedyne w Polsce miejsce poświęcone kultowi św. Wendelina. Dość nietypowa postać kultu chrześcijańskiego trzeba przyznać. Po uzyskaniu tej informacji oczywistym było, że musimy się tam udać. Nasz zapał przygasł nieco, gdy okazało się, że akurat o tej godzinie okoliczni mieszkańcy postanowili urządzić sobie w tym miejscu coś w rodzaju COVID Party. Dziesiątki aut zaparkowanych na kilku pobliskich dróżkach dowiozło wiernych na mszę, która oczywiście nie musiała wstrzelić się z limitami wiernych, gdyż odbywała się na świeżym powietrzu. Co prawda jak zapewniał jeden z przedstawicieli kościoła ,,w trakcie mszy świętej wirus nie ma mocy” tak my uznaliśmy, że przyjedziemy tutaj, gdy będzie możliwe bardziej kameralne zwiedzenie tego miejsca.

Żeby nie tracić czasu na parkingu w oczekiwaniu na rozejście się tłumu wiernych, pojechaliśmy kawałek dalej do miejscowości Landek. Przy jednym ze skrzyżowań stoi krzyż. Sytuacja jakże znana z polskich miast i wsi, jednak tutaj jest on niezwykły i swą intencją wyrytą na tablicy skradł moje serce. Otóż pod figurą ukrzyżowanego Jezusa widnieje napis ,,NA PAMIĄTKĘ BŁOGIEGO PANOWANIA CESARZA JOZEFA FRANCISZKA I” i nieco poniżej ,,Krzyż ten ufundowała”, i jeszcze niżej ,,Ufundowała gmina Landek”. Nie mam pojęcia dlaczego osoba zlecająca napis odwróciła imiona miłościwie nam panującego Franciszka Józefa I, oraz dlaczego dowiadujemy się, że krzyż ufundowała… ufundowała gmina Landek. Rozmieszczenie liter także zdaje się być średnio przemyślane. Są dwa możliwe rozwiązania. Albo osoba pisząca tekst była pod wpływem alkoholu, albo osoba wykonująca to dzieło. Chyba, że obaj myśleli nad napisem przy butelce dobrego trunku wznosząc toasty za zdrowie cesarza? To daje opcje trzecią. Jedno jest pewne, miłościwie nam panujący Franciszek Józef I panował błogo także w Landeku.

Jeszcze szybka wizyta w sklepie oczywiście otwartym w niehandlową niedzielę i dającym możliwość zakupienia niezbędnych płynów oraz zagrychy dla miejscowych koneserów i mogliśmy wracać z nadzieją na nieco mniejszy ruch przy interesującej nas kaplicy. Faktycznie wstrzeliliśmy się w punkt, bo akurat dziesiątki aut próbowały się wydostać z ciasnych uliczek na drogę główną. Po chwili przyglądania się na ten samochodowy tetris udało nam się zaparkować. Chwila spaceru po krętej leśnej dróżce i oczom naszym ukazała się kapliczka.

Przystrojona kaplica pięknie prezentowała się w wiosennym anturażu. Jak pisałem wyżej jest to jedyne miejsce w Polsce poświęcone Św. Wendelinowi. Jest jeszcze jedna figura w Nieborowie, ale tylko tutaj kult tego pustelnika jest wciąż żywy. Sama postać jest nieco tajemnicza, jak większość odległych nam bohaterów. Ów święty miał żyć w VI wieku w okolicach Trewiru. Ponoć był synem króla, czy innego władcy, jednak zrzekł się bogactwa, by zostać pasterzem świń i pustelnikiem, który potrafił czynić cuda. Niekiedy można spotkać informację, że pochodził z terenów dzisiejszej Irlandii. Po swej śmierci pochowany został w miejscu, gdzie dziś wznosi się miasteczko Sankt Wendel nazwane na jego cześć. Św. Wendelin wspomagać ma pasterzy i chronić przed epidemią. Jakże na czasie było odwiedzić to miejsce! Może faktycznie zbiorowe modlitwy, których byliśmy świadkami odmienią aktualną sytuację?

Oczywiście naszą głowę zaprzątało pytanie skąd kult akurat tego świętego właśnie tutaj. Legend na ten temat jest kilka, jednak wszystkie mają wspólne elementy. Jeden z mieszkańców tych terenów miał wywędrować w okolice Tyrolu lub nieco bliżej na południowe Morawy, gdzie bardziej znany jest nasz dzisiejszy bohater. Mógł to być żołnierz wcielony do armii austriackiej, może tutejszy duchowny? Tego niestety nie wiadomo. Protagonista tej opowieści miał przynieść ze sobą z tej podróży obraz świętego i powiesić go w farskim lesie niedaleko źródła. Wnet wieść o cudownych właściwościach źródełka w Rudzicy rozeszła się szeroko po sąsiedztwie. Zaczęła przyciągać coraz więcej wiernych. Przybywali nawet z najdalszych zakątków Polski, a także sąsiednich Czech. Widząc to, miejscowi kapłani otoczyli źródełko i drzewo płotkiem. W roku zaś 1876 zainicjowali wybudowanie kapliczki, do której wstawiono wizerunek św. Wendelina.

W taki sposób odwiedziliśmy wyjątkowe miejsca, o których wie niewielu, a powinno być zupełnie odwrotnie. Człowiek jadący głównymi trasami informowany jest o oczywistych zabytkach, czy atrakcjach. Wjeżdżając do Czestochowy wita nas drogowskaz informujący, że to tutaj jest Jasna Góra. Podobnie jest w Malborku, gdzie informacja dotyczy oczywistego zamku. Nikt nie będzie oczywiście kwestionował ważności tych zabytków, ale ilu z nas orientuje się, że Jasna Góra to Częstochowa, że Malbork to zamek, a ilu wiedziało, że niedaleko Cieszyna znajduje się jedyne w Polsce miejsce poświęcone całkiem ciekawemu świętemu, czy głaz narzutowy niezbyt często spotykany w Polsce południowej. Teraz, gdy ktoś będzie jechał do pewnej hurtowni po nową zastawę, warto by nadrobił tych kilka kilometrów i zobaczył unikaty na skalę ogólnopolską, które do tej pory zarezerwowane są dla mieszkańców i zbłąkanych turystów. Zresztą w okolicy jest jeszcze co zobaczyć, ale to już na inną historię i trip.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *