Nadszedł w końcu taki czas, że niezbyt miłościwie nam panujący podjęli decyzję, by choć częściowo mogły swe podwoje otworzyć hotele i podobne obiekty. Takiej okazji nie mogliśmy sobie odpuścić i bez zbędnego przeciągania, bo teraz to nie wiadomo ile to ,,eldorado” potrwa, wybraliśmy się na trip nieco dalszy. Wychodząc z założenia, że czasami to się każdemu człowiekowi należy chwila relaksu i zapomnienia, wybraliśmy się z Kaśką wySPAwać. Znaczy w miejsce, gdzie można tyłek w basenie z bąbelkami wymoczyć, a jeszcze ktoś co się zna po plecach pougniata tak, że miło się na całym ciele robi. Miejscówkę mieliśmy już sprawdzoną, więc bez problemu obraliśmy kurs na miejscowość o wdzięcznej nazwie Piorunów.
Jednak nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tak po prostu pojechali do hotelu, zaznali wszelkich wygód i po prostu wrócili do domu. Taki trip to zdecydowanie byłby niepełny, a i pisać by nie było za bardzo o czym. Uznaliśmy zatem, że poodkrywamy uroki naszego pięknego kraju w drodze do i z Piorunowa. Wybraliśmy metodę zwiedzania polegającą na podróżowaniu drogami lokalnymi, piątej albo niższej kategorii oraz zjeżdżanie do ciekawych miejsc wyznaczonych przez aplikację stworzoną do szukania rzeczy, których nikt nie zgubił. Owa apka służy do zbierania tzw. Geokeszów umieszczonych zazwyczaj w interesujących miejscach. Kaśka spędziła początkowe kilometry trasy z nosem w telefonie, ustalając gdzie dziś nas konie mechaniczne poniosą. Wiele nie straciła, bo cały śląski odcinek drogi przypominał nieco granie w grę komputerową na za słabym sprzęcie, gdy część mapy wczytuje się zdecydowanie za późno. Pisząc prościej – mgła była taka, że koń by się mógł udusić.
Nawigowani przez Kaśkę, dotarliśmy jednak bezpiecznie do pierwszej miejscówki, którą był kościół św. Jana Chrzciciela w Nowej Brzeźnicy. Każdy z nas wykorzystał ten postój po swojemu. Ja rozprostowując nogi natrafiłem na informację, że to z tej niepozornej miejscowości pochodził Jan Długosz, którego kroniki wałkowałem nie jeden raz podczas lat swej edukacji. Kaśka natomiast uznała, że obmaca wszystkie rury spustowe zamontowane na kościele, poszukując ukrytej znajdźki. Czy znalazła niech pozostanie tajemnicą 😉 Sam kościół to przykład architektury neogotyckiej i pochodzi on z początków XX wieku. Szału nie ma, ale bardziej wole takie przystanki niż parking z metalowymi toaletami przy autostradzie zwany MOPem.
Dalej nasza trasa wiodła przez powiat pajęczański i tutaj aplikacja skierowała nas do kilku miejscowości w ramach serii geokeszów umieszczonych przy dawnych dworach. W ten sposób nawiedziliśmy posiadłości w takich miejscowościach jak Dubidze, Wola Wydrzyna i Stróże. Wszystkie z nich dziś już są tylko ruinami. Niegdyś wizytówki szlacheckich rodów, po wojnie najczęściej zamienione w PGRy i mieszkania socjalne, dogorywają nie mając już nadziei na lepszą przyszłość. Niestety trzeba się pogodzić, że spora część z dawnych dworów przejdzie do historii, gdyż na ratunek zdaje się już być za późno. Dodatkowym smaczkiem podróży przez powiat pajęczański był blok, którego mieszkańcy idealnie wykorzystują to, że stoi w sumie w środku pola i nasłonecznienie zdaję się być idealne do postawienia kilku solarów. W mojej wyobraźni od razu ujrzałem blokowiska w większych miastach pokryte takimi panelami. Może to jest przyszłość?
Po serii przystanków i szukaniu kolejnych punktów z Kaśkowej aplikacji dotarliśmy niemal na miejsce. Jako, że mieliśmy jeszcze trochę czasu zanim mogliśmy udać się do hotelowego pokoju, podjechaliśmy jeszcze nad pobliską rzekę Ner. Znajduje się tutaj wciąż czynny młyn oraz śluza. Podziwiając urokliwe, nadrzeczne widoki towarzyszył nam wciąż warkot silnika, który napędzał w sumie nie wiadomo co przy ów konstrukcji. Dźwięk dawał się we znaki, a zarazem był dziwnie znajomy. Po chwili spędzonej na obserwacji urządzenia już wiedzieliśmy dlaczego wydawało się nam, że gdzieś już słyszeliśmy ten hałas. Mianowicie za napęd służył silnik wyprodukowany w cieszyńskim zakładzie CELMA. Człowiek wyjeżdża prawie na drugi koniec kraju, a i tak Cieszyn znajdzie 🙂
Po całodniowym zwiedzaniu przyszedł czas na zaplanowany relaks. Oczywiście nie będę się rozpisywał nad tym kto i jak mnie masował, albo jak pływałem żabką w basenie, bo to ciekawe raczej ni ma. Jednak miejsce, gdzie oddawaliśmy się ów praktykom do interesujących należy bez dwóch zdań. Pałac w Piorunowie może nie powala architekturą jednak kryje kilka ciekawostek. Budynek pochodzi z 1925 roku i wybudował go Leon Niemyski, który majątek swój zbił na produkcji skór. Posiadał kilka fabryk trudniących się właśnie skórnictwem, a do Piorunowa udawał się tak jak i my, by odpocząć i nacieszyć się ciszą i spokojem. Częstym gościem w pałacu bywała pisarka Maria Dąbrowska. To właśnie tutaj napisała znaczną część swego kultowego dzieła ,,Noce i Dnie”, którym do dziś katuje się uczniów licealnych. Można książkę tą lubić lub nienawidzić jednak scena z nenufarami (jak ktoś nie widział to można zobaczyć TUTAJ) to totalny szlagier i niezbędnik romantyka. Tą słynną scenę, gdzie Tolibowski postanawia całkowicie zniszczyć swój biały garnitur, brodząc w stawie i zbierając nenufary dla ukochanej podobno pisarka wymyśliła właśnie w Piorunowie. Pałac ten jak i spora część tego typu budynków, po wojnie stał się siedzibą PGRu, a następnie ośrodkiem wypoczynkowym Milicji Obywatelskiej i chyba to uchroniło go od całkowitej zagłady. Kilka lat temu powstał tutaj hotel, który właśnie odwiedziliśmy.
W taki sposób dotarliśmy do połowy naszej podróży. Kierując się aplikacją wskazującą niezbyt znane, a bardzo ciekawe miejsca dojechaliśmy do hotelu mieszczącego się całkowicie na uboczu i skrywającego ciekawą historię. Na następny dzień udaliśmy się w dalszą podróż, która zapewniła nam jeszcze więcej ciekawostek, ale to już na zupełnie (choć nie tak do końca) inną historię i trip.
2 odpowiedzi na “SPAwalnia Piorunów cz. 1 W drodze do Nocy i Dni”
Piękna ta nasza ojczyzna,a najważniejsze ,że Cieszyn też pojawił się w Waszej opowieści 😘
Wolne miasto Cieszyn zada dostępu do morza!!!