Nasze życie i los połączony jest, czy się nam to podoba czy nie, z historią. Nie raz wydarzenia, które miały miejsce setki lat temu i tysiące kilometrów od naszego aktualnego położenia wpływają na otaczającą nas rzeczywistość. Najbardziej jaskrawym przykładem mogą być wojny i ich wynik. Zmiany granic, przechodzenie ziem z państwa do państwa niosą skutek do dziś. Są też takie wydarzenia, które wpływają szczególnie na nas samych, pozostałą część społeczeństwa zostawiając w spokoju. W naszym przypadku takim wydarzeniem, a właściwie zbiorem zdarzeń, było powstanie i funkcjonowanie Państwa zwanego Wielkimi Morawami. Władztwo to funkcjonujące przez około sto lat w okresie między IX, a X wiekiem na terenie dzisiejszych Moraw, Czech, Słowacji, Węgier, być może Śląska i Małopolski, z pozoru nie powinno dotyczyć nas żyjących tysiąc lat później, a jednak. To właśnie Wielka Morawa i jej kontakty z plemieniem Golęszyców zamieszkujących Śląsk Cieszyński stały się inspiracją do rozpoczęcia naszej przygody z rekonstrukcją historyczną. Można wysnuć tezę, że gdyby nie Mojmir, Rościsław i Świętopełk, którzy władali nad terenami Rzeszy Wielkomorawskiej to dziś może mielibyśmy inne hobby, poznawalibyśmy innych ludzi, a wolny czas spędzali na sklejaniu modeli, graniu w szachy, czy kolekcjonowaniu kart z piłkarzami. Stało się jednak inaczej i cytując film „Lejdis” oraz moją mamę można spotkać się z określeniem, że: „Pije wodę z kałuży, nap…dala mieczem i gardzi łącznością telefoniczną.” Skoro już tak się stało, że Wielka Morawa ma wielki wpływ na nasze życie postanowiliśmy udać się do jej centrum.
Państwo wielkomorawskie mimo, że całkiem dobrze opisane i przebadane dalej kryje jeszcze sporo tajemnic. Jedną z nich jest położenie stolicy, choć we wczesnośredniowiecznej monarchii ciężko jest jeszcze o stolicę, w naszym rozumieniu tego słowa. Wiadomo, że najważniejszym grodem był Velehrad. Problem jednak polega na tym, że dziś takiego miasta na mapie próżno szukać. Jest za to Stare Mesto, które do miana Velehradu aspiruje i tam też pojechaliśmy najpierw. Zazwyczaj nasze wizyty na wczesnośredniowiecznych grodach polegają na przedzieraniu się przez krzaki i zarośla, by zobaczyć kawałek usypanej ziemi będącej niegdyś wałem nie do zdobycia. Tutaj sytuacja była zupełnie odwrotna. Ogromna, jak na tamte czasy, metropolia dziś jest nie najmniejszym miastem, które skutecznie ukryło pod fundamentami bloków i kamienic wczesnośredniowieczne pozostałości. Chcąc zobaczyć namiastkę tego co przez lata w pocie czoła archeolodzy wyrywali ziemi należy udać się do Muzeum Wielkich Moraw i Centrum Cyrylometodejskiego. Budynek z zewnątrz nie pozorny ozdobiony ornamentem tzw. Sokolnika nie wzbudzał większej ekscytacji.
Po wejściu do środka i zakupieniu biletów wszystko jednak się zmieniło. Pierwsza z sal na środku prezentowała fundamenty kościoła, jednego z kilku znalezionych w Starym Meście i Uherskim Hradisztu. Archeolodzy pozostawiali fundamenty oraz część z grobów zlokalizowanych najbliżej świątyni. Jako wielki fan architektury romańskiej nie mogłem oderwać oczu od samych posad dawnego kościoła oraz rekonstrukcji kościołów będących niegdyś zapleczem świątynnym dla tego grodu. Jak na dzisiejsze standardy małe, nieco krzywe „domki” mają w sobie coś niezwykłego. Patrząc na nie zawsze zastanawiam się dlaczego ludzie nie pozostali właśnie przy tej prostej, a jednocześnie fenomenalnej formie.
Wokół reliktów kościoła wystawiono w gablotach najcenniejsze z zabytków oraz scenki rodzajowe ukazujące życie na grodzie w dobie wielkomorawskiej. Dziesiątki gombików, paciorków, fibul, lunul, uzbrojenia oraz artykułów codziennego użytku wprawiały w osłupienie. Próba porównania ilości i bogactwa artefaktów ze Stargo Mesta z tymi znalezionymi w naszej okolicy nie ma najmniejszego sensu. Wydaje się, że w jednej gablocie tego muzeum zgromadzono więcej zabytków niż u nas podczas badań całego grodu.
Kolejna sala poświęcona była Cyrylowi i Metodemu – słowiańskim apostołom. Bracia Ci wyruszyli na Morawy w drugiej połowie IX wieku i wprowadzali wiarę w jednego boga w zamian za cały zbiór słowiańskich bóstw. Można stwierdzić, że byli też innowatorami, gdyż nabożeństwa prowadzili w języku Słowian, a także wprowadzili pierwszy alfabet słowiański głagolicę, czym narazili się bardziej konserwatywnym duchownym. Nie będę się tutaj rozpisywał o losach apostołów Słowian, gdyż nie jedna praca naukowa na kilkaset stron nie wyczerpuje tego tematu. Ich wędrówki prowadzące z Bizancjum do Kalifatu Abbasydów, Chazarów dwukrotnie do Rzymu i oczywiście na Morawy mogą być kanwą dla wielu książek przygodowych i filmów akcji. My mogliśmy obejrzeć film ukazujący dzieła Cyryla i Metodego oraz popróbować się w czytaniu i pisaniu głagolicą.
Ostatnia część wystawy prezentowała zabytki z czasów poprzedzających powstanie państwa Wielkomorawskiego. Ta część dla nas nie była najbardziej ekscytująca choć samo przedstawienie i prezentowanie artefaktów stoi na najwyższym światowym poziomie.
Z muzeum udaliśmy się na Wyżynę Metodego. To właśnie tutaj znajdują się pozostałości kościoła wraz z założeniem klasztornym, które miało być biskupstwem pod przewodnictwem Metodego. Sporych rozmiarów, jak na tamten czas, budowla murowana z kamienia mieściła kościół wraz z kaplicami i baptysterium. Po jednej stronie archeolodzy znaleźli pozostałości drewnianych budynków, które zapewne służyły za domy dla mnichów, z drugiej strony świątyni wznosił się długi drewniany budynek, uważany za szkołę dla przyszłych duchownych i kadry administracji kościelnej. Na ilustracji objaśniającej rozmieszczenie kolejnych budynków najbardziej zaskoczyła nas ilość grobów jakie zlokalizowane były na tym wzgórzu. Setki pochówków, bogato wyposażonych w zaświaty, oblegało całe założenie świątynne. Nic dziwnego w końcu każdy, kto coś znaczył w monarchii Mjomirowiców pochowany chciał być obok najważniejszego, bo biskupiego, kościoła w państwie.
Skwar lejący się z nieba przepędził nas z pięknie położonej wyżyny i skierował kilka kilometrów dalej do skansenu w Modrej. Tutaj podjęto się próby zrekonstruowania osady z czasów świetności Wielkomorawskiej. Świetne miejsce na spacer z dziećmi, dla których największą atrakcją nie są ziemianki, czy półziemianki w konstrukcji słupowej lecz wszechobecne kaczki, kury, kozy i owieczki. Na nas największe wrażenie robił fakt, że każdy z budynków został wzniesiony na podstawie konkretnego znaleziska archeologicznego. Jest tu także dom możnego z Mikulczyc, czy długa drewniana konstrukcja opisana powyżej jako szkoła przy biskupstwie Metodego.
Na niewielkim pagórku tuż obok skansenu znajduje się także kościółek św. Jana. Jest to wierna rekonstrukcja świątyni, która znajdowała się w tym miejscu. Z resztą jej fundamenty pokazane są kilka metrów obok. Po raz kolejny przekonałem się, że gdyby kościoły do dziś budowane byłyby w tym stylu to pewnie częściej zaglądał bym tam na msze.
Kolejnym z ważnych ośrodków monarchii na Morawach były Mikulczyce i to tam się udaliśmy. Przyzwyczajeni do grodów, które rozpoznać można bez problemu, gdyż stan zachowania wałów na to pozwala, trafiliśmy na niemal płaską powierzchnię z dwoma nowoczesnymi budynkami. Nieco zdziwieni podeszliśmy do kasy. Tam poinformowani zostaliśmy, że po całym grodzie można chodzić po wyznaczonych ścieżkach jednak na przewodnika, który wprowadzi nas do drugiego z budynków musimy poczekać około godzinę. Świetnie się złożyło, bo akurat przechodziła w tym miejscu sroga ulewa połączona z burzą. Czas oczekiwania przeczekaliśmy pałaszując miejscowe przysmaki. W międzyczasie ja dokonałem głębszego riserczu i to wprawiło mnie w osłupienie. Mikulczycki gród należy do kategorii ogromnych. Było to chyba największe założenie tego typu na jakim byłem (Stare Mesto wraz z Uherskim Hradisztem traktuje jak osobne byty 😉 ), a zajmowało 10 hektarów. O ogromnie i zamożności mieszkańców świadczyć może ilość kościołów w całej metropolii, a było ich aż 12!
Gdy Perun przestał już grzmieć z czarnych chmur udaliśmy się na szybki spacer. Ścieżka prowadziła od świątyni do świątyni. Zróżnicowanie architektoniczne robi wrażenie. Znaleźć można tutaj pozostałości rotund, jedno i dwunawowych, małe kościółki na planie kwadratu, a także fundamenty największego obiektu murowanego na północ od Dunaju w dobie średniowiecza, czyli kościół oznaczony numerem 3. Długa na ponad 36 metrów i szeroka na 11 metrów bazylika z całą pewnością pokazywała status władcy tego terenu. Jedynym obiektem murowanym nie będącym kościołem jest pałac władcy. Aktualnie jego fundamenty znajdziemy także tutaj, a rekonstrukcję w skansenie w Modrej.
Po zakończonej przechadzce udaliśmy się z przewodnikiem do budynku wystawowego. Tam także czekały na nas fundamenty kościoła wraz z pochówkami wokół pozostawione jak te w Starym Meście. Zobaczyliśmy także rekonstrukcje wszystkich Mikulczyckich kościołów. Jednak zgromadzone artefakty sprawiły, że nasze szczęki zbieraliśmy jeszcze długo po wyjściu z budynku. Ociekające złotem ozdoby, gombiki i ostrogi mieszały się z krzyżykami, toporami i mieczami. Mieszkańcy Mikluczyc zdaję się na co dzień używali złota jak my dziś aluminium, a jedwab stosowali do tego co my dziś załatwiamy papierem nawiniętym na rolkę. Przepych i bogactwo tego grodu jest wręcz nie do opisania.
Ten ogromny teren został przebadany w stopniu całkiem dobrym, choć są jeszcze miejsca nie dotknięte przez archeologów. Mimo tego odnaleziono tutaj około 1500! grobów. Skalą niech będzie to, że na grodzie w Międzyświeciu, oczywiście o wiele mniej znaczącym lecz pochodzącym z podobnego okresu znaleziono jedną ostrogę platerowaną cyną, natomiast w Mikulczycach ostróg odnaleziono ponad 500, z czego kilkadziesiąt złotych. Ta skala robi wrażenie. Kolejnym przykładem mogą być tzw. bradatice, czyli dość charakterystyczne topory. Na dużym, jak na nasze standardy, grodzie w Podoborze znaleziono ich kilkadziesiąt w Mikulczycach natomiast kilkaset!
Niedaleko grodu mikulczyckiego znajduje się już granica ze Słowacją, a tam miejscowość Kopczany, która niegdyś wchodziła w skład metropolii. To tylko 4 km spaceru jednak z dwójką wymęczonych bąbelków ten dystans był niemożliwy do pokonania. Jednak ja nie odpuszczam takich rzeczy i nadrabiając trochę drogi dostaliśmy się tam samochodem. Nie darował bym sobie gdybyśmy nie zajechali w to miejsce. Znajduje się tutaj najstarszy murowany obiekt na całej Słowacji. Oczywiście jest to kościół, ten pod wezwaniem św. Małgorzaty z Antiochii . Wzniesiony został w IX wieku i jako jedyny przetrwał do dziś. Rotunda na Górze Zamkowej w Cieszynie, podawana jako przykład bardzo starego zabytku, jest od tego obiektu młodsza o 200 lat! Kościółek nie jest ogromny, ani przesadnie zdobny, jednak jest w nim coś niezwykłego. 1200 lat trwa w tym miejscu i to jest niesamowite!
Po chwili kontemplacji w tym miejscu nadszedł czas powrotu. Trochę ponad dwie godziny w aucie upłynęły nam na próbie ogarnięcia tego co zobaczyliśmy. Wielkie Morawy nazywane tak z racji wielkości terytorium, zdecydowanie wielkie były pod każdym względem. Ten trip był wyjątkowy nie tylko pod względem miejsc i rzeczy jakie zobaczyliśmy, lecz także dlatego, że mogliśmy doświadczyć czasów niesamowicie odległych, które akurat na nasz los mają wpływ do dziś. Nie zobaczyliśmy jeszcze wielu pozostałości po panowaniu dynastii Mjojmirowiców na Słowacji, Węgrzech, czy w Austrii, ale to już na zupełnie inną historię i trip.
W odpowiedzi na “Naprawdę Wielkie Morawy.”
[…] wraz z całym teamem zwiedzaliśmy pozostałości po państwie Wielkomorawskim, o czym pisaliśmy TUTAJ, kilka dni później odwiedziłem dawną stolicę tego regionu, to jest Ołomuniec zwany […]