Życie ostatnio poukłądało się w taki sposób, że w krótkim czasie dane mi było odwiedzić Morawy kilka razy. Pierw wraz z całym teamem zwiedzaliśmy pozostałości po państwie Wielkomorawskim, o czym pisaliśmy TUTAJ, kilka dni później odwiedziłem dawną stolicę tego regionu, to jest Ołomuniec zwany pieszczotliwie Olmikiem (PDK 😉 ). Nie była to jednak wizyta jakie zazwyczaj tutaj opisuję, pełna wyzwań, poszukiwań, ciekawostek i zwiedzania. Tym razem wraz z serdecznymi kolegami wybraliśmy się na mecz i to nie taki zwykły mecz.
Jak część z was wie, jestem miłośnikiem dyscypliny sportowej zwanej hokejem na lodzie. Dodatkowo o szybsze bicie serca przyprawia mnie gra ekipy z siedzibą w Trzyńcu. Co to ma jednak wspólnego z Ołomuńcem? i to w sierpniu? Letni czas upałów nie kojarzy się za bardzo z hokejem, a jednak to właśnie wtedy drużyny zaczynają rozgrywać pierwsze mecze przedsezonowe, mające sprawdzić aktualną formę zawodników. W ten sposób mamy rozwiązane pytanie drugie, czyli czemu w sierpniu? A dlaczego Ołomuniec? Otóż w trakcie przerwy między sezonowej szeregi miejscowej drużyny zasilił napastnik reprezentacji Polski oraz wcześniej HC Ocelari Trinec Pan Aron Chmielewski. To właśnie na dzień naszego przyjazdu do Olmika miał przypaść debiut naszego reprezentanta, a tego nie mogliśmy sobie odpuścić.
Plan na wyjazd był banalnie prosty. Jedziemy rano, parkujemy samochód w naszej ulubionej miejscówce na ul. Lolka, kupujemy bilety, zwiedzamy trochę miasto, jemy obiadek i idziemy pod halę na koncerty i mecz. Spotkanie pomiędzy miejscowym HC Olomouc a PSG Berani Zlin było punktem kulminacyjnym całodniowego wydarzenia pod nazwą Mora Fest. Nasz genialny plan realizowaliśmy iście po mistrzowsku aż do drugiego punktu. Podeszliśmy pod „wspaniały” stadion zwany „plech areną”, który wygląda jakby ktoś do monstrualnych rozmiarów powiększył garaż typu blaszak, i okazało się, że kasy biletowe były jeszcze zamknięte. Niestety nikt nie raczył podać informacji, o której upragnione wejściówki będziemy mogli nabyć. Nie zraziło nas to wóbec. Nasze kroki skierowaliśmy na rynek ołomuniecki w celu uzyskania folderów turystycznych (taką misję dostał jeden z uczestników wyprawy) oraz uzupełnienia płynów. Faktem niezaprzeczalnym jest, że najlepszym środkiem do nawodnienia się jest piwo. Siedząc w ogródku pod samym ratuszem i rozkoszując się złocistym trunkiem, obmyślaliśmy strategię na zrealizowanie kolejnego punktu jakim było zwiedzanie. Czynności te jednak porzuciliśmy, gdy jeden z nas dostał wiadomość od Pana Arona, że wybiera się na obiad przed meczem i zaprasza nas do wspólnej rozmowy. Na takie wezwanie oczywiście odpowiedzieliśmy szybkim dopiciem trunku i jak się okazało bardzo krótkim spacerem do wyznaczonego lokalu. Kolejna godzinka lub trochę więcej upłynęła nam rozmowach o hokeju, Trzyńcu, Ołomuńcu i innych tematach na czasie. Jest czymś cudownym mieć w ekipie kogoś, kto zna się i mogę chyba użyć tego słowa, koleguje się z zawodnikiem tej klasy.
Po odpowiednim uzupełnieniu płynów, udaliśmy się w dalszą podróż. Celem była imponująca katedra św. Wacława. Ten monumentalny obiekt swe korzenie ma XII wieczne, jednak dzisiejsza gotycka forma jest efektem późniejszych przeróbek. Chwila spaceru wzdłuż przepięknych kamieniczek i już staliśmy na placu przed kościołem. Wraz z moimi towarzyszami podróży zastanawialiśmy się, czy coś łączy Ołomuniec i Cieszyn? Odpowiedź mogła być tylko jedna – TAK! i to nie jedno. Pierwszym z wątków łączącym oba miasta jest pewne morderstwo. Otóż w 1306 roku Wacław III, król Czech i Polski (przynajmniej tytularnie) zmierzając do Krakowa zatrzymał się w Ołomuńcu i tak jak my znalazł się przed katedrą. On jednak skończył znacznie gorzej niż nasza grupka, gdyż został zamordowany przez niejakiego Konrada z Botenštejnu. Co to ma wspólnego z Cieszynem? Otóż żona Wacława, Wioletta Elżbieta, była zarazem córką Mieszka I Cieszyńskiego, pierwszego księcia Cieszyna. Jest pewna teoria, która mówi, że gdyby podróż Wacława III do Krakowa zakończyła się faktyczną koronacją na króla Polski, to właśnie Mieszko I Cieszyński byłby faktycznym zarządzającym nadwiślańskim królestwem. Niestety zabrakło około 250 km, by ten plan wszedł w życie.
Drugim wątkiem, a właściwe osobą łączącą wspomniane miasta jest św. Jan Sarkarnder. Urodzony w Skoczowie, a zamordowany właśnie w Ołomuńcu, gdzie do dziś w katedrze przechowywane są jego relikwie. W sumie wyszło na to, że to co łączy stolicę naszego Księstwa oraz naczelne miasto Moraw (do XVII wieku) to zabójstwa. Z tą niezbyt pozytywną refleksją weszliśmy do katedry. Każdy znalazł tutaj coś dla siebie. Ja podziwiałem architekturę i chłonąłem historię zawartą w kamieniach, jeden z kolegów napawał się przyjemnym i wręcz zbawczym chłodem gotyckich murów, drugi z naszych towarzyszy starał się znaleźć jak najwięcej pamiątek i zdjęć upamiętniających wizytę w tym miejscu Jana Pawła II zwanego przez nas pieszczotliwie Papajem.
Po zwiedzeniu kościoła wspólnie uznaliśmy, że kolejny z punktów naszej wyprawy został odhaczony. Wróciliśmy zatem pod halę z nadzieją na wypełnienie punktu drugiego, czyli zakup biletów. Tym razem udało się, choć nie bez przygód. Otwarcie kas biletowych zostało opóźnione przez bliżej nieokreślony problem z „systemem”. Chwila cierpliwości została nagrodzona wejściówkami. Już mogliśmy udać się na plac obok „plech areny”, by zaznać licznych atrakcji przygotowanych przez organizatorów Mora Fest. My jednak postanowiliśmy pierw wypełnić kolejny punkt na naszej liście, czyli obiad. Los sprawił, że nasza wyprawa odbywała się w dzień urodzin Franciszka Józefa I. Jako że wszyscy uczestnicy tripu są fanami tegoż monarchy, chcieliśmy uczcić fakt przypadającej, okrągłej 193 rocznicy narodzin Jaśnie Pana. Udało nam się idealnie. Jest w Ołomuńcu wiele knajp, restauracji i jadłodajni, lecz jest jedna szczególna. Nazywa się U Drapala i poza świetnym jedzeniem oferuje także wystrój złożony z portretów Miłościwie nam Panującego FJI. Krótki spacer sprawił, że przenieśliśmy się w czasie do przełomu XIX i XX wieku, gdzie ze smakiem zjedliśmy obiad w towarzystwie portretów solenizanta.
Godzina, która nagle wybiła dała nam znak, że czas udać się jednak pod Zimny Stadion, bo już niedługo miało dojść do kulminacji naszego wyjazdu. Po przejściu bramek trafiliśmy na Mora Fest. O koncertach nie będę się rozpisywał, gdyż znawcą muzyki nie jestem. Jedno spostrzeżenie może być takie, że grająca na początku kapela złożona z nastolatków znacznie bardziej przypadła nam do gustu niż zespół „gwiazd”, który przyjechał na dwa busy i z własnym sklepikiem z gadżetami. W trakcie koncertów, zwiedziliśmy nieco klimatyczną i jedyną w swoim rodzaju blaszaną halę oraz obserwowaliśmy autogramiadę, czyli miejsce i czas, gdy zawodnicy czekają na kibiców ustawionych w bardzo długą kolejkę i rozdają karty z własnym wizerunkiem opatrzone autografem. Tutaj znów przydała się znajomość z Panem Aronem, gdyż tylko, gdy nas dostrzegł zebrał karty całej drużyny i wręczył nam to trofeum tak, że nie musieliśmy stać w niekończącej się kolejce fanów Ołomunieckich Kogutów. Kilka piw i kofoli później zaczął się mecz.
Relacji z meczu także nie będę spisywał, bo nie jest to serwis sportowy. Z ważnych informacji to spotkanie towarzyskie rozgrywane było pomiędzy drużynami HC Olomouc i PSG Berani Zlin. Także trafiliśmy na małe derby Moraw. Kibiców gości nie było zbyt wielu, a fani miejscowej drużyny świetnie wykorzystywali atut wszechobecnej blachy potęgującej ich śpiewy i doping. Aron Chmielewski zaliczył debiut godny czterokrotnego mistrza Czech. Dwie bramki i dwie asysty przyczyniły do wyniku 4:4, a co za tym idzie dogrywki i rzutów karnych, w których górą okazali się gospodarze. Końcową dekowaczke (podziękowanie kibiców dla zawodników) przeżywaliśmy już wraz z najbardziej zagorzałymi fanami Olmika. Pan Aron tym występem zaskarbił sobie przyjaźń fanów i jeszcze po meczu wywoływany był na lód by wspólnie świętować zwycięstwo.
Poczekaliśmy na Pana Arona po meczu,
by osobiście pogratulować i podziękować za świetne widowisko. Wspólna fota była ukoronowaniem wyjazdu. Chwilę później pobawiliśmy się na kolejnym koncercie, by następnie wrócić na ul. Lolka do naszego pojazdu. Droga powrotna usłana robotami drogowymi upłynęła bardzo szybko na dyskusjach o całym dniu pełnym wrażeń. Wydarzenia tego dnia uświadomiły mi jeszcze bardziej, że hokej nie kończy się w Trzyńcu, a w Czechach jest jeszcze wiele hal do odwiedzenia, ale to już na zupełnie inną historię i trip.