Kategorie
Bez kategorii

Mikołowskie Wapienniki

Jest czasem tak, że pojedziemy gdzieś i zastaje nas taka pogoda, że musimy temat odpuścić i zostawić sobie dokładne zwiedzanie na inny czas. Tak było kilka lat temu z Mikołowskimi wapiennikami. Wszędobylskie błoto i temperatura na minusie nie pozwoliły nam na kontynuowanie wycieczki. Dlatego teraz postanowiłam zabrać dzieciaki do mojego raju z kamienia, bo pogoda była znacznie bardziej sprzyjająca.

Wczesnym rankiem udaliśmy się w trasę do Mikołowa. Szybki rekonesans i udało się znaleźć miejsce do pozostawienia naszego środka transportu przy przedszkolu w Mikołowie. Z racji tego, że była niedziela i nikt nie odwoził swoich pociech do tegoż przybytku, mogliśmy sobie zaparkować samochód na każdym miejscu tego małego parkingu. I już po kilku minutach spaceru byliśmy pod odrestaurowaną budowlą zwaną wapiennikiem. Teren ten upstrzony był na przełomie XVIII i XIX w. takimi oto konstrukcjami, które służyły do produkcji wapna palonego z wydobywanego w okolicy wapienia. O co chodziło z przemianą wapnia w wapno palone nie będę tutaj tłumaczyć, a po prostu odeślę do podręcznika z chemii.

My po prostu udaliśmy się ścieżką dydaktyczną w stronę kamieniołomu. Trasa prowadzi po sporym terenie w pięknych okolicznościach przyrody. Zielonymi tunelami przesuwaliśmy się mijając kolejne tablice informacyjne z ciekawostkami traktującymi o faunie i florze okolicy.

Pierwszym przystankiem był jeden z dwóch tarasów widokowych na szczycie kamieniołomu wapienia. Wybraliśmy okrężną trasę wzdłuż łąk z piękną panoramą na okoliczne miejscowości. Po krótkiej przerwie patrząc tak w dół na nieckę kamieniołomu stwierdziłam, że grzechem byłoby nie spróbować dostać się na jego dno. I udało się. Wąską ścieżką przedzierając się przez gąszcz dotarliśmy do wnętrza, otoczeni przez ściany z wapienia.

Młodziaki od razu zabrały się za szukanie w tonach leżących kamieni tych ze skamieniałymi muszlami. Nie było to takie trudne zadanie, bo warstwy z wapieniem muszlowym są tu całkiem sporej miąższości. No i udało się trafić całkiem ładne łupy. Spędziliśmy w tym miejscu ponad godzinę i czas już było niestety wracać. Wróciliśmy do głównej ścieżki i tu nagle rozczarowanie, brak przejścia oznaczony tabliczką „teren prywatny”. Oczywiście dla nas to kwestia nie podlegająca dyskusji, teren prywatny -to rzecz święta i zawsze ją szanujemy. Tym razem jednak mieliśmy odrobinę szczęścia. Pomógł nam młody chłopak wracający ze spaceru z psem. Wskazał nam drogę alternatywną z poszanowaniem cudzej własności, bo była to ścieżka szeroka na pół człowieka prowadząca wzdłuż granicy działek. Po kilku minutach z gąszczu wyłoniła się sylwetka kolejnego na trasie wapiennika.

Wielkie piece do wypalania wapna dziś komponują się z otaczającą zielenią, jednak można sobie tylko wyobrazić jaka musiała być to ciężka praca dla ludzi związanych z tym procesem. Wszędobylski pył z przesypywanych białych skał, sadza i gryzący dym unoszący się z palenisk. Do tego wszystkiego ciężka praca polegająca na nieustannym uzupełnianiu piecy wapiennym urobkiem. O procesie wypału opowiadają tablice informacyjne i całkiem sensownie i obrazowo wykonane ilustracje.

Po prawie 4 godzinach wolnego spaceru wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli pod pierwszy napotkany wapiennik, i tu niespodzianka. Otóż nasze bąbelki po 10 minutach odpoczynku miały znowu nieograniczony ładunek energii do wykorzystania w przeciwieństwie do mnie, jednak z ratunkiem pospieszyła kolejna atrakcja znajdująca się tuż za drogą.

Na sporej powierzchni powstał tu Śląski Ogród Botaniczny z inicjatywy stowarzyszeń związanych z ochroną środowiska. Proces tworzenia tej przestrzeni był skomplikowany i długi, bo rozpoczął się w 1997roku. Ogród czerwony, po którym hasali nasi chłopcy doczekał się uroczystego otwarcia w 2015roku. I od tego czasu cieszy oko bogatą ofertą gatunków roślin, a skoro roślin jest sporo to i różnorodność gatunków zwierząt też jest ogromna. Sadzawka porośnięta rzęsą wodną, mimo wody stojącej była paradoksalnie w ciągłym ruchu. Pająki, zaskrońce, żaby, ryby, owady, wszystko to kotłowało się niczym na arce Noego. Mogliśmy ten spektakl oglądać dzięki pomostom, altankom i alejkom przygotowanym specjalnie na tę okazję. Kolejna godzina spędzona w otuleniu zieleni przypomniała nam jak szybko płynie czas i że pora już zmierzać do domu. Śląski Ogród Botaniczny jest znacznie bardziej rozległy i posiada też filię w Radzionkowie, ale to już na zupełnie inną historię i trip.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *