Kategorie
Dalsze Tripy

Krzysztof Jarzyna i paprykarz w gotyckim sosie własnym

Praca jaką wykonuje czasami zmusza mnie do wyjazdów. Zazwyczaj są to targi turystyczne. Ostatnio nie było inaczej. Zostałem oddelegowany do promocji naszego pięknego regionu aż do Szczecina. Także w minimalnym składzie Russkie Trip Team wyruszyłem prawie nad morze, bo przecież stolicę województwa pomorskiego od Bałtyku dzieli jeszcze niemal 100 km! Wyruszyliśmy rankiem, choć nie brzaskiem. Przyzwyczajony do podróży w okolice Szczecina, które trwają cały dzień. Człowiek wlókł się do Wrocławia, później szczątkiem autostrady do Legnicy i później krajówkami przez miasta i wsie zachodniej Polski, ze średnią prędkością 50 km/h. Usadowiłem się wygodnie z tyłu busa, bo tym razem nie musiałem się przejmować trasą, gdyż za kółkiem siedział mistrz kierownicy Tomasz. Śmiało więc mogę powiedzieć, że jechałem furą za grubo ponad 100 tysięcy wraz z szoferem. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wpisaniu w GPS mądre urządzenie wskazało sugestię, że pojedziemy zaledwie 6 godzin. Wiem, że sieć autostrad i dróg ekspresowych rozrasta się w szybkim tempie. Sam przecież ,,tymi rencami” wybudowałem kilka kilometrów sporządzając dokumentacje, ale taki przewidywany czas podróży spowodował u mnie spore zaskoczenie, wręcz niedowierzanie. Faktycznie urządzenie pomyliło się! Na miejscu byliśmy po 5 godzinach! I to z przerwą! Gdzie te czasy, że człowiek kombinował jazdą przez Niemcy, by było szybciej lub zwiedzał niespiesznie zachodnie rubieże Rzeczypospolitej.

Po zakwaterowaniu w hotelu, gdzie zaskoczyłem się po raz kolejny tego dnia, tym razem obecnością na barze cieszyńskiego piwa i to na kranie, a nie w butelce, udaliśmy się rozłożyć stoisko, na którym miałem spędzić dwa kolejne dni. Gdy ostatnim razem byłem w Szczecinie, a było to ponad 10 lat temu moje zwiedzanie ograniczyło się do zobaczenia dworca PKP, słynnych miejskich bram oraz wieży zamku i to z daleka. Szukając miejsca, gdzie odbywać się miały targi nieco pobłądziliśmy lecz przeznaczenie dobrze wiedziało co czyni, gdyż trafiliśmy prosto pod jeden z symboli miasta – rzeźbę Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina. Obowiązkowe zdjęcie z „Szefem Wszystkich Szefów” na tle napisu Szczecin i spostrzegliśmy, że miejsce docelowe jest już tuż,tuż z tym, że po drugiej stronie Odry.

Szybka akcja z rozkładaniem stoiska i już mogłem udać się na spacer po mieście. Wraz z towarzyszkami mego wyjazdu ruszyliśmy na miasto. Słuchającdźwięku aplikacji skierowaliśmy się pod Bazylikę Archikatedralną świętego Jakuba Apostoła. Jest to imponujący budynek, drugi najwyższy kościół w Polsce. Świątynia w tym miejscu znajdowała się już w XII wieku. Jednak po pierwotnej konstrukcji nie ma już śladu. To co widzimy pochodzi z wieku XIV i XV. Oczywiście nie w całości. Szczecin przez wiele lat był miastem luterańskim, więc i kościół należał do ewangelików od 1534 – 1945 roku. Bazylika ucierpiała mocno w czasie działań wojennych. Przez wiele lat jej wieża była dużo mniejsza, gdyż strzelisty gotycki hełm zastąpiono o wiele mniej efektownym dachem. Na szczęście dziś możemy podziwiać już budowlę w pełnej krasie wraz z wznosząca się na 110 metrów wieżą, na szczycie której znajdują się punkty widokowe. Do środka nie wchodziliśmy podążając dalej urokliwymi ścieżkami Szczecina.

Już po chwili naszym oczom ukazał się szczeciński zamek. Idąc uliczką, zauważyć można było od razu, ślady licznych przebudów. Górna cześć renesansowych zdobień przechodziła płynnie w gotyckie surowe i strzeliste okna oraz mury. W miejscu dzisiejszej zamkowej rezydencji w XII wieku stał gród, następnie zbudowano twierdzę, by później oszpecić to miejsce i zrobić w nim garnizon pruskiego wojska. W tym czasie zdemontowano wiele ozdób, krużganki wyburzono i całość dostosowano do potrzeb militarnych. Dziś przepięknie odnowiony zamek można zwiedzać lub skorzystać z oferty kulturalnej, kina bądź teatru.

Średniowieczna historia Szczecina jest przebogata i nie do opisania w tak krótkiej formie. Dziś stołeczne miasto Pomorza nie zawsze było tym najważniejszym. Stolica Księstwa znajdowała się niegdyś w Uznamie, a biskupstwo swą siedzibę miało w Kołobrzegu. Pomorze przechodziło z rąk do rąk przez wieki. Rządzone przez książąt z dynastii Gryfitów uznawało zwierzchność Królestwa Polskiego, Cesarstwa Niemieckiego, a nie raz wybijało się na niezależność. Dynastia z gryfem w herbie panowała w Szczecinie przez ponad 600 lat.

Schodząc dalej w kierunku Odry skierowaliśmy się pod basztę siedmiu płaszczy, czy też jak kto woli panieńską. Jest to jeden z symboli Szczecina. Może nie wygląda imponująco, ale historię ma całkiem bogatą. Nie do końca wiadomo skąd nazwa. Znaczy się panieńska jest od bramy panieńskiej, która niegdyś stała tuż obok i prowadziła do klasztoru cysterek. Natomiast druga nazwa wiąże się z legendą o krawcu księcia pomorskiego. Dostał on zlecenie od swego Pana uszycia siedmiu płaszczy na pielgrzymkę. Krawiec materiał dostał i skrzętnie wziął się do pracy. Gdy żona rzemieślnika zobaczyła przepiękny materiał, zapragnęła sukni właśnie z tegoż sukna. Krawiec, że w swym fachu dobry był tak skroił materiał, że i na płaszcze i na suknie starczyło. Wszyscy byli zachwyceni płaszczami księcia, które w pielgrzymce się sprawdziły cudownie do momentu, gdy żona krawca nie wyszła w swej kreacji na książęcy dwór. Ktoś doniósł księciu Bogusławowi, że rzemieślnik podebrał materiał dla żony. Biednego krawca wtrącono do baszty, która pełniła role lochów, gdzie o chlebie i wodzie musiał spędzić pół roku. Żona w tym czasie znalazła sobie „pocieszyciela” w postaci szewca. Wniosek prosty z tej historii. Nie kradnij nawet dla żony, bo sam w więzieniu wylądujesz, a żona innego znajdzie szybciej niż myślisz.

Baszta trwała przez wieki, obudowana kamienicami. Jedną kamienice nawet wybudowano na niej. Wszyscy o niej niemal zapomnieli. W czasie II wojny światowej ucierpiała jak całe stare miasto w wyniku bombardowania. Później została odbudowana i tak cieszy oko do teraz. Jedynie sąsiedztwo ruchliwych dróg i estakad nieco przeszkadza w poczuciu XIV wiecznej atmosfery średniowiecznego Szczecina.

Nasze kroki następnie poniosły nas na Rynek Sienny. Szczecin to duże miasto jednak nie posiada okazałego głównego placu. W czasach świetności tego miasta ten mały ryneczeksłużył handlowi sianem. Powstał wtedy też gotycki ratusz. Kamienice wokół po licznych przebudowach prezentują się równie pięknie. W jednej z nich postanowiliśmy zakończyć pierwszy dzień smakując szczecińskiego paprykarza i zapijając odpowiednimi trunkami.

Nazajutrz niemal o brzasku udaliśmy się na nasze stanowisko pracy. Pomiędzy informowaniem o bogatej ofercie turystycznej naszego regionu bardzo zainteresowanych mieszkańców udało mi się przejść spacerem po tzw. Wałach Chrobrego. Wcześniej miejsce to nazywano Tarasami Hakena. Ten drugi patron stał za pomysłem wyburzenia fortyfikacji miejskich i stworzeniem tego miejsca, w przeciwieństwie do Chrobrego,zdecydowanie bardziej związany jest z tą lokalizacją. Początkiem XX wieku przystąpiono do prac. Stare budynki wyburzono i wybudowano 500 metrowy taras widokowy. Fakt widok z tego miejsca, zwłaszcza dla człowieka, który na co dzień nie mieszka w porcie, jest przepiękny. Z czasem dobudowano tutaj monstrualne gmachy. Dziś mieszczą się tutaj Akademia Morska i Oddział Muzeum Narodowego. Całość przetrwała wojnę w nienaruszonym stanie i cieszy oko do dziś. Przeciskając się przez tłum ludzi szukających ciekawostek z różnych zakątków Polski i Europy starałem się chłonąć atmosferę pruskiego miasta z początków XX wieku.

W ramach obowiązków służbowych, po zakończeniu pracy na stoisku, organizator targów przewidział dla wystawców atrakcję w postaci rejsu statkiem. Szczur lądowy, taki jak ja, jarał się na samą myśl o wejściu na statek. Wieczorną porą weszliśmy po trapie na naszą jednostkępływającą. Człowiek od razu jakoś tak ślepnie na jedno oko, i sprawdza czy zamiast ręki nie wyrasta mu hak. Odbiliśmy od brzegu i AHOJ PRZYGODO! Z zakupionym miejscowym trunkiem przecinaliśmy fale, a ja napawałem się niemal morskim powietrzem. Gdy już byłem bliski powtórzenia sceny dziobowej z Tytanica w wersji solo, kapitan oświadczył, że przybiliśmy do nabrzeża. Krótko, ale treściwie. Wylądowaliśmy na miejscu, gdzie dotarliśmy dnia pierwszego. Tuż przy napisie Szczecin i panu Krzysztofie. Seria zdjęć i podążyliśmy do odremontowanego budynku dawnego magazynu. Miejsce to nazywa się Łasztownią, czyli tam gdzie wyładowuje i załadowuje się towary na statki lub też, tam gdzie statki wyładowują swój balast. Przed wejściem na sale odwiedziliśmy jeszcze jeden punkt nieodzowny dla Szczecina. Pomnik paprykarza szczecińskiego. Niewiele jest pomników spożywczych, a ta otwarta puszka ze zmieloną rybą i ryżem z pewnością jest wyjątkowa. Co działo się na wieczorku integracyjnym niech pozostanie w pamięci tych, którzy to przeżyli i zapamiętali J Nocny powrót do hotelu pokazał dobitnie jak piękne miasto przyszło mi odwiedzić. Pięknie oświetlone nabrzeże i żurawie sprawiały, że nocna przechadzka z nóżki na nóżkę z telefonem przy uchu, by relacjonować podróż pozostałej części Russkie Trip Team, stała się cudowną wyprawą po zakątkach Szczecina.

Kolejny dzień rozpoczął się niespodziewanie szybko. Podążyliśmy znów w kierunku Wałów Chrobrego. Po drodze zobaczyłem jeszcze modernistyczną bramę miejską oraz gmach Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza. Budynek ten nieco szokuje swą formą, która doceniona została w wielu konkurach architektonicznych. Kolejny dzień spędzony na rozmowie z ludźmi szukającymi inspiracji dotyczących wyjazdu wakacyjnego pokazywał, że jest jeszcze co poprawić w kwestii rozpoznawalności naszego regionu. Nadszedł wieczór, nasze stoisko złożyliśmy w pospiechu i udaliśmy się na ostatnią kolację podczas tego wyjazdu. Wylądowaliśmy w piwnicach dawnego ratusza przy Rynku Siennym. XV wieczne wnętrza były świadkami rozmów pokojowych Duńczyków ze Szwedami po I wojnie północnej, a teraz także mojego obżarstwa. W gotyckiej piwnicy urządzono restauracje wraz z browarem. Do lokalnego browaru jak wiadomo najlepiej pasuje… golonka i taką potrawą raczyłem się tego wieczoru. Myślałem długo nad zamówieniem ryby jednak odległość 100 kilometrów do morza całkowicie według mojego mniemania mnie usprawiedliwiała. Świetnie przyrządzona goloneczka z kapustą idealnie komponowała się ze wspaniałym piwem. Zgrzeszyłem okrutnie przeciwko jednemu z siedmiu głównych przykazań, ale nie żałuję. Ciekawostką jest także to, że pomimo braku bezpośredniego dostępu do morza to właśnie tutaj przez kilkadziesiąt lat nabrzeże dzierżawili Czesi dla swej floty morskiej. Także nie dość, że sam ten kraj nad morzem nie leży to i swoją marynarkę także utrzymywał nad zalewem. Aktualnie bazę przeniesiono do Hamburga.

Kolejny dzień oznaczał powrót. Służbowy wyjazd na północ Polski uświadomił mi, że są miejsca w których mimo tego, że już byłem należy odwiedzać ponownie, gdyż zmiany potrafią być kolosalne. Ileż to miast w ciągu ostatnich lat przeszło metamorfozę i należy je dodać do listy pt. „do zobaczenia”, ale to już na zupełnie inną historię i trip.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *