Koniec października kojarzyć się może ze świętem przez niektórych potępianym, a przez innych uwielbianym. Coraz częściej przed drzwiami domostw pojawiają się dynie ze złowrogo wydrążonymi twarzami. Chodzi oczywiście o Halloween. Mieszkając w Cieszynie łatwo jednak ewentualny dylemat co do obchodzenia tego święta rozwiązać. A wszystko to za sprawą wydarzeń, które rozegrały się w nocy z 31 października na 1 listopada 1918 roku. Zdarzenia nieco straszne jak na Halloween przystało, ale i w konsekwencji radosne.
Pokonując nasze codzienne trasy zazwyczaj nie zastanawiamy się nad tym co mijamy. Dopóki nie wydarzy się coś nadzwyczajnego, przejście z punktu A do punktu B jest dla nas po prostu rutyną. Nie mamy świadomości historii, którą mijamy w drodze do pracy czy sklepu. Taka świadomość budzi się w nas nieśmiało, gdy jesteśmy w miejscach, o których uczyliśmy się na lekcjach historii. Przykładowo na Wawelu lub Trakcie Królewskim w Warszawie, przebija się do naszej świadomości, że podczas spaceru mijamy obiekty, gdzie działa się ta wielka historia, która nie raz ukształtowała nasza rzeczywistość. Jednak Cieszyn ma to szczęście, że tutaj także rozgrywały się wydarzenia, bez których nasza codzienność wyglądałaby zupełnie inaczej.
Śledząc historię Księstwa wybrać można kilka takich wydarzeń, jednak jesienna pora jaka nastała skłania mnie do przypomnienia wydarzeń z 1918 roku. Wówczas świat doszedł już do granic wytrzymałości tocząc krwawą Wielką Wojnę. Mimo, że linie frontowe leżały setki kilometrów od Cieszyna działania wojenne odbijały się znacząco na życiu mieszkańców Śląska Cieszyńskiego.
Jesienią 1918 roku wszyscy zdawali sobie sprawę, że Austro – Węgry już niedługo przejdą do historii, a to co po nich zostanie trzeba będzie poukładać na nowo. Taką świadomość mieli oczywiście także mieszkańcy Cieszyna. Jednak tam, gdzie trzech ludzi tam często rodzą się cztery pomysły. Miasto jak i cały region znajdował się od wieków na pograniczu, co powodowało przeróżne koncepcje na przyszłość. Dominowały trzy pomysły. Włączenie całości Księstwa do odrodzonej Rzeczypospolitej, do odrodzonej Czechosłowacji lub podporządkowanie się przegranym lecz wciąż silnym Niemcom. Pamiętać należy, że o ile biorąc pod uwagę całość ziem Śląska Cieszyńskiego to mieszkańcami byli w znaczącej przewadze Polacy, jednak samo miasto zamieszkane było w większości przez Niemców. Nikt nie chciał pozostawić przyszłości na pastwę losu, który rzucając kości wylosuje przynależność państwową regionu. W październiku 1918 roku powstała wpierw Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, optująca za opcją Polską oraz jej czeski odpowiednik Zemský národní výbor pro Slezsko. Jesień w cieszyńskim upłynęła na wiecach poparcia dla danej opcji, wydawaniu gazet i ulotek, a także na ganianiu się bojówek powstałych przy obu organach. I o ile liczby na zgromadzeniach mogą robić wrażenie, bo każdy z organizowanych wydarzeń zbierał kilkadziesiąt tysięcy osób z transparentami jak np. „Nie ma Polski bez Puńcowa” to siła stronnictw niestety nie była zbyt wielka w mieście i regionie, gdzie stacjonowało kilka tysięcy żołnierzy umierającej monarchii. Bo cóż były warte wszelkie rezolucje i uchwały w momencie, gdyby dowódca garnizonu zdecydowałby się na wyprowadzenie oddziałów z koszar i wprowadził stan wojenny. Jasnym stało się, że konieczne jest przejęcie władzy militarnej. Było to oczywiste także dla Polaków, którzy przywdziewali mundury Austriackie. Od dłuższego czasu oficerowie spotykali się i rozważali kolejne opcje przejęcia władzy. Przewodniczył im por. Matusiak. Tylko kto da sygnał? Kto weźmie odpowiedzialność? Jednak stało się to wieczorem 31 października 1918 roku wtedy doszło w Cieszynie do zamachu. Miejsca związane z tym wydarzeniem stały się podstawą do naszego tripu.
Postanowiliśmy przejść trasą, gdzie te wydarzenia miały miejsce. Rozpocząć należało na cieszyńskim zamku, choć tutaj tylko wspomnieć należy, że swą siedzibę ustanowiła Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego. Idąc ulicą Głęboką po prawej stronie zatrzymaliśmy się przy budynku mieszczącym dziś drogerię znanej sieci, jednak te ciut ponad sto lat temu mieścił się tutaj Hotel Austria. To tutaj 31 października por. Matusiak przebywał, gdy nagle został poproszony do telefonu. Dzwonił żołnierz wprost z centrali telefonicznej i przekazał rozkaz, by najstarszy stopniem polski oficer przejął dowództwo w koszarach. Był to znak, na który Matusiak i inni polscy oficerowie czekali. Ciekawym faktem jest to, że dzwoniącym żołnierzem był oczywiście Polak, który nie przypadkowo miał dyżur w centrali telefonicznej, a nazywał się Gustaw Morcinek. Por. Matusiak nie czekając długo udał się do Domu Narodowego przy cieszyńskim Rynku. Tam spotkał pozostałych oficerów wtajemniczonych w szczegóły planu m.in. por Barteczka oraz por. Skrzypka. Szybkie hasło i każdy wiedział co ma zrobić.
Tak ten moment wspomina jeden z głównych bohaterów tych wydarzeń Klemens Matusiak: […] Rozmowę naszą przerwał prof. Bobek, który wpadł, jak Bomba:
– Matusiak, prędko do telefonu!
Wylatuje.
– Hallo?
– Tutaj jednoroczny Morcinek. Czy pan porucznik M?
– Tak jest. Co tam takiego?
– Panie poruczniku. Teraz właśnie odebrałem z dowództwa w Krakowie następujący telefonogram:
Brgadier Roja objął komendę wojskową w Krakowie. Brygadjer Roja rozkazuje, aby najstarszy rangą oficer Polak w garnizonie tamtejszym objął natychmiast komendę. Pan generał Benigni do komendy wojskowej już nie wróci. Podpisano: Brgadier Roja.
– Co takiego? – krzyczę zdumiony. – Taka treść depeszy.
– Proszę o dalsze rozkazy.
– Słuchajcie kolego! Choćby was kto ze skóry darł, rozkazu mu nie dajcie, a już najmniej telefonem, bo może kto podsłyszeć. Czekać! Zaraz idziemy!
Jak to dobrze, że w porozumieniu z por. Figną przy telefonie zawsze pełnił służbę Polak. Wpadam w najwyższym podnieceniu na salę i zaznajmiam obecnych z treścią depeszy z Krakowa. Gromkie ‚hurra’ było odpowiedzią.
– Czyście koledzy gotowi, bo nie można ani sekundy tracić?
– Rozumie się
Kilku jescze brakowało ale trudno. W jednej chwili następuje jednomyślna decyzja, że komendę garnizonu obejmuję ja , oraz przydział oficerów do pojedynczych komapanij. Oznaczam, że każda kompanja, która zostanie opanowana, wyśle natychmiast patrol z dwóch żołnierzy, ku komendzie placu, gdzie oczekiwać będą na raporty. Za chwilę wyleciało wszystko jak kamienie, rzucone z procy…„
Od lewej L. Skrzypek, K. Matusiak, F. Barteczek
Jednym z najważniejszych zadań było zabezpieczenie arsenałów. Nie można było dopuścić do uzbrojenia pozostających w garnizonie żołnierzy. Dopuszczenie wyjścia wojska wiernego cesarzowi na ulice miasta doprowadziłoby w sytuacji wrzenia do masakry i strzelaniny. Do tego dopuścić nie było można. Zadanie to otrzymał por. Bartoszek, który w pośpiechu wizytował kolejne magazyny amunicyjne rozmieszczone w cieszyńskich koszarach, na Małej Łące i w Boguszowicach. W swych wspomnieniach opisuje, że sam nie wiedział, czy jego płaszcz był ciężki z powodu deszczu, który całkowicie go przemoczył, czy też z ilości kluczy do kolejnych drzwi, które zamykał, by broń nie dostała się w niepowołane ręce. Pozostali oficerowie rozpierzchli się po całym mieście likwidując choćby zalążki oporu. Ważne było także odpowiednie zabezpieczenie budynku przy dzisiejszej ul. Michejdy, gdzie mieści się Szkoła Podstawowa nr 1. Tam pod koniec wojny zorganizowano szpital. Kilkaset co prawda chorych, ale żołnierzy także stanowili niebezpieczeństwo całej akcji. My spod Domu Narodowego przemieściliśmy się obok dzisiejszego Liceum im. Osuchowskiego, w którym do 1916 roku działał sztab CK Armii i udaliśmy się na plac Wolności. Możliwe, że każdy zastanowił się kiedyś dlaczego to akurat miejsce nazwano właśnie placem Wolności. Otóż właśnie tutaj rozegrał się jeden z ostatnich akordów cieszyńskiego przewrotu. Tędy prowadziła droga powrotna do koszar dowódcy cieszyńskiego garnizonu płk. Gerndta. Na maszerującego nocną porą do swego mieszkania oficera czekali już polscy żołnierze. W budynku dzisiejszego liceum im. Kopernika rozpoczęły się negocjacje. Po kilkugodzinnych rozmowach płk. Gerendt złożył dowództwo na ręce polskich oficerów. Były już dowódca wynegocjował tyle, że mógł w spokoju opuścić miasto wraz z żołnierzami, którzy nie chcieli złożyć przysięgi odradzającej się Rzeczypospolitej. Nad ranem zakończyła się akcja przejmowania władzy wojskowej w Cieszynie. Na myśl przychodzi scena z kultowej komedii CK Dezerterzy, która wieńczy ten film. Tłum biegnących żołnierzy z flagami swoich odrodzonych ojczyzn zmierza do domu.
W Cieszynie nie było tak kolorowo. Rankiem faktycznie tłum żołnierzy ok. 800 udało się na dworzec kolejowy opuszczając garnizon, a na ulicach miasta pojawili się ludzie ubrani w CK mundury lecz z polskimi kotylionami na czapkach. Udaliśmy się jeszcze do centrali telefonicznej, z której wyszedł sygnał do rozpoczęcia akcji. Dziś mieści się tutaj komenda powiatowa policji, a 105 lat temu Gustaw Morcinek odebrał telefon z Krakowa z rozkazem. Co ciekawe sam fakt, że przy telefonie siedział Polak nie było kwestią przypadku, lecz sama wiadomość tak. Dzwoniący z Krakowa mylnie wykonał rozkaz. Zadzwonić miał do 100 pułku piechoty i to się zgadza, bo właśnie ta jednostka stacjonowała w Cieszynie, lecz rozkaz przejęcia garnizonu miał być przekazany do jednego z batalionów stacjonujących w Krakowie nie zaś w stolicy naszego Księstwa.
Cieszyński zamach udał się całkowicie. Władza militarna leżała w rękach Polaków. Jednak najważniejszym było to, że polscy oficerowie nie dopuścili do ulicznych walk, nikt nie zginął nawet nie został ranny. Od tego momentu zdawało się, że Cieszyn i całe Księstwo jest już na autostradzie prowadzącej do odradzającej się Rzeczypospolitej. Jak jednak ten burzliwy czas się zakończył to już zupełnie inna historia i trip.